piątek, 16 marca 2018

"Bloodborne", czyli krew, gotyk, miliony porażek i piękne triumfy




Kierując moją piękną, przyodzianą w długą, czarną (w dalszej części gry szkarłatną) szatę, maskę i kapelusz Tropicielką, dzierżącą w dłoniach potężny, płonący żywym ogniem miecz dwuręczny, wchodzę do wielkiej gotyckiej bazyliki. Drzwi otwarte. W środku całość jest oświetlona setkami świeczek. „Światło, nareszcie”, można by sobie pomyśleć. Jednak coś sprawia, że zamiast dawać ulgę, światło przysparza tylko ciarek. Dłonie trzęsą mi się jak galareta ściskając pada. Z jednej strony wyczerpany poprzednimi starciami, które mnie do rewiru katedralnego zaprowadziły, z drugiej jednak wyposażony w bardzo dużo leczących przedmiotów i, co cenniejsze, w duże pokłady doświadczenia w walce, wchodzę do katedry. W środku czeka na mnie ogromny potwór odziany w białą, potarganą szatę, przypominający nieco białego wilka, posiadający jednak poroże jak jeleń. Oszołomiony rozmiarami i niesamowitym projektem bossa, próbuję atakować, przeciwnik skacze, PUM PUM PUM, nie wiem co się stało, a na ekranie wielki, czerwony napis: „NIE ŻYJESZ”.