piątek, 25 sierpnia 2017

TOP 10 - Najwięksi twardziele w grach video




Hello there! Rozpoczynam dziś cykliczną serię na blogu, będzie pojawiać się co najmniej raz w miesiącu, czasem częściej. Jest to seria o bardzo prostej, dźwięcznej nazwie, TOP 10, gdzie będę zajmował się... no top dziesiątkami. W różnych kategoriach, czy to gry, czy to filmy, czy komiksy. Od tematów poważnych, po kompletnie abstrakcyjne. Dziś zaczynamy od gier, a mianowicie, postanowiłem wziąć na warsztat 10 największych twardzieli, jakimi miałem przyjemność pokierować w grach. Jest to mój, osobisty top, obejmujący tylko produkcję, w które grałem, zatem, jeśli ktoś uważa, że kogoś tu brakuje, to po prostu zapewne nie miałem okazji nim zagrać, albo najzwyczajniej w świecie gusta są różne. Dlatego takie listy można publikować w nieskończoność, gdyż u każdego będzie ona inna. 

Bohater w grze to jedna z najważniejszych elementów. Są postaci sympatyczne, z którymi chciałoby się po prostu wyjść na piwo, i są też twardziele. Tacy, którym nie chciałoby się nadepnąć na odcisk, a w ich towarzystwie, każdy powinien zakłądać brązowe spodnie (osoby, które oglądały "Deadpoola" wiedzą, o co chodzi). To oni często trzymają nas przy grze przez te kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt godzin, czujemy się mocni, czujemy się "badassowo", kiedy możemy nimi pokierować. Oto 10 największych, w jakich miałem okazję w życiu gracza się wcielić. Przyjąłem zasadę, ze biorę jedną postać z danej serii, a także brałem pod uwagę tylko postaci wywodzące się stricte z gier, zatem Batman, czy Optimus Prime odpadają.

UWAGA: Post zawiera ponadprzeciętne ilości testosteronu i "zaje*istości". Jeśli nie jesteście gotowi, lepiej to zróbcie, nieprzygotowany organizm może tego nie przyswoić. Po przeczytaniu go, każdy dostaje +5 punktów do bycia twardzielem.

sobota, 19 sierpnia 2017

"Annabelle: Narodziny zła", czyli średnio - niezły film, słaby horror



"Ty jesteś nienormalny, śmiałeś się na horrorze, a płakałeś na Toy Story 3?!" - Usłyszałem chwilę po wyjściu z kina z seansu "Annabelle: Narodziny zła", czyli prequela "Annabelle" - produkcji z 2014 roku. Cóż... to prawda, śmiałem się na tym filmie, a na Toy Story 3 płakałem, ale nie uważam się przy tym za nienormalnego. Czemu? Pozwólcie, że wytłumaczę. 


Nie jestem jakimś wielkim fanem i znawcą horrorów, ot, czasem lubię sobie taki film obejrzeć, widziałem ich kilka, trochę lepszych ("Egzorcysta", "Alien", "Aliens"), trochę gorszych (większość nowych horrorów), zdecydowanie bardziej wolę w takie produkcje grać ("Resident Evill VII", "Outlast"), ale kiedy coś mnie przestraszyć potrafi, to to robi, kiedy film działa na moje emocje, to wczuwam się w niego i zależnie od tego, jaka jest to produkcja, reaguje na to co się dzieje na ekranie w jeden bądź drugi sposób. Nie żałuję czasu spędzonego w kinie na "Narodzinach zła", były tam rzeczy, które doceniam i uznaję za plusy, jednak cieniem na nich staje mój najpoważniejszy zarzut... nie czułem emocji.