środa, 3 maja 2017

"Daredevil" - Sezon 1, czyli sprawiedliwość jest ślepa



Czasem zastanawiam się, jak oni to robią. Marvel Studios zdaje się posiadać jakiś sprawdzony przepis na sukces. Wszystko co wychodzi spod ich szyldu okazuje się obowiązkowo hitem pod względem komercyjnym, ale także docenionym przez opinię publiczną jako idealny przykład w gatunku produkcji superhero. Rozgryzłem ich, doszedłem do oczywistej konkluzji. Skubańce zawarli pakt z diabłem. A jakby tego było mało, jeszcze zrobili z nim serial!

Mowa oczywiście o wspólnej produkcji Marvel Studios, ABC, oraz internetowej platformy Netflix – serialu „Daredevil”, będącego częścią filmowego uniwersum. „Daredevil” to produkcja, która rzuciła zupełnie nowe światło na seriale oparte na przygodach superherosów, wprowadziła zupełnie nową jakość i poszła w kierunku, w którym jak dotąd żadna inna seria, ani film, nie poszła. Po tym serialu nic nie było już takie samo, a na wszystkie komiksowe produkcje już zawsze patrzę przez pryzmat produkcji Netflix. Tak jest, panie i panowie. Mówiąc najbardziej kolokwialnie jak się tylko da: Pierwszy sezon „Daredevila” już na początku pierwszego odcinka łapie za jaja i nie puszcza aż do ostatnich sekund finału. Jest TAK dobry.


Zwykle przy pisaniu recenzji posiadam jakiś plan, uporządkowaną w głowię chronologie omawiania poszczególnych elementów. Tutaj jednak… nie. Mam w głowię taką burzę pozytywnych myśli, że nie wiem, od którego elementu zacząć chwalić serial. Po prostu jestem zmuszony improwizować i pisać tak „od serca” jak się tylko da... chyba najlepiej zacząc od fabuły.

UWAGA! STARAM SIĘ UNIKAĆ SPOIERÓW, NIE ZDRADZAM FABUŁY ODCNIKÓW. JEDNAK KILKAKROTNIE ANALIZUJE BLIŻEJ PEWNE SCENY, CO MOŻE POPSUĆ PRZYJEMNOŚC OGLĄDANIA.


W pierwszych scenach pilotażowego odcinka widzimy Matta Murdocka, 9 letniego chłopca, który ulega wypadkowi, potrącony przez ciężarówkę wiozącą nielegalnie przez miasto związki chemiczne. Wspomniane chemikalia dostają się do jego oczu. Matt traci wzrok, dostaje jednak od losu inny dar. Wyostrzone do granic możliwości pozostałe zmysły. Możliwość usłyszenia bicia serca drugiej osoby, wyczuwanie zapachów z niesamowitych odległości, to tylko niektóre z jego zdolności. Nie widzi, jednak, jak sam później opisuje, pozostałe zmysły pozwalają mu stworzyć w głowie swego rodzaju impresjonistyczny obraz otoczenia, który zastępuje mu zmysł wzroku. Przenosimy się w czasie, gdzie spotykamy dorosłego Matta, który, jako początkujący prawnik, wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Foggy’m Nelsonem zakłada kancelarię prawniczą. Ich pierwszą sprawą będzie obrona wrobionej w brutalne morderstwo Karen Page. Jednocześnie jednak Murdock prowadzi drugie życie. Nocami przywdziewa czarny kostium oraz maskę i używa swoich wyostrzonych zmysłów i niesamowitej sprawności w sztukach walki do ochrony Hell’s Kitchen, dzielnicy, w której się wychował. Nie spodziewa się, że wkrótce będzie musiał stoczyć najtrudniejszy pojedynek. Wilson Fisk, szef przestępczego świata Nowego Jorku bezkarnie ciągnie miasto ku dnu. Morderstwa, łapówki, wymuszenia. Ludzie w prasie, policji, niemal wszędzie. Czy Matt Murdock jest w stanie uwolnić Hell’s Kitchen i całe miasto od przestępczej organizacji Fiska?


 Nigdy nie byłem dobry w pisaniu opisów, ale to właśnie, w największym skrócie, fabuła „Daredevila”. Nie zamierzam zdradzać nic więcej. Jak Matt posiadł opanował sztuki walki? Jak Wilson Fisk zdobył taką moc i władzę? Wszystko zostaje wyjaśnione podczas tych trzynastu, 50- minutowych odcinków. W ten właśnie sposób dochodzimy do pierwszej zalety serialu. Długości. W przypadku produkcji z sezonami dwudziestokilku odcinkowymi mamy często do czynienia z odcinkami typowo „zapychaczowymi”, które mają na celu wypełnienie czasu antenowego, a tak naprawdę nie dodają nic do wątku głównego. W „Daredevilu” taka sytuacja nie ma miejsca. Dostajemy idealnie wyważoną, perfekcyjnie skondensowaną mieszankę akcji, emocji, budowania relacji między postaciami. Twórcy zdają się idealnie kontrolować tempo serialu. Wiedzą, kiedy zwolnić, by niedługo później zaskoczyć nas jakimś świetnym zwrotem akcji bądź szokującą sceną. Właśnie to, fantastyczne prowadzenie fabuły i historii, jest podstawową, może najważniejszą, zaletą serii. Nie mamy tutaj typowej formuły ze „sprawą odcinka”. Wszystko łączy się ze sobą. Nawet wątki, które początkowo zdają się być „poboczne” po pewnym czasie okazują się częścią większej całości, a my walimy się w czoło i stwierdzamy: „Jak można było na to nie wpaść?”

Co jakiś czas ukazywane są nam retrospekcje, ukazujące różne epizody z życia nie tylko Matta, ale także innych postaci, choćby Fiska. Spełniają one swoje zadanie fantastycznie. Poznajemy historię ojca Murdocka, w późniejszych odcinkach widzimy pierwsze spotkanie, a potem rozwój przyjaźni z Foggym, czy choćby pierwszą akcję „Diabła z Hell’s Kitchen” (przydomek „Daredevil” pada dopiero w ostatnim odcinku). Te retrospekcje nie są jakimś drugorzędnym dodatkiem albo po prostu wypełnieniem czasu antenowego. To nie tak, że scenarzyści zebrali się i powiedzieli sobie "nie mamy za bardzo czym wypełnić odcinka, pierdyknijmy jakiś zapychacz". Nie, stanowią one czasem idealne uzupełnienie do pewnych wątków. Zdarza się też, że po ujrzeniu retrospekcji zupełnie inaczej patrzymy na pewne sprawy.


Warto zaznaczyć, że nawet jeśli z postacią Daredevila macie do czynienia pierwszy raz, to żaden problem. Fabuła jest złożona i dość zagmatwana, ale laik komiksowy nie będzie miał problemu ze zrozumieniem kto, z kim, po co i dlaczego. Dodatkowo, scenarzyści bezbłędnie balansują pomiędzy życiem Matta jako nocnego mściciela i jego pracy z Foggym jako prawnicy. Trzeba pamiętać, ze Murdock to zwykły, niewidomy facet, który musi zarabiać na życie. Mam wrażenie że to właśnie Matt Murdock, nie Daredevil sam w sobie, stanowi oś całego serialu. I to jest niezaprzeczalny plus. Jest on dopiero na początku swojej kariery, zarówno prawnika, jak i bohatera, a my jesteśmy świadkami jak uczy się odpowiednio to zbalansować. Nie zawsze mu to wychodzi. To także czyni go bardzo ludzkim. Zarówno jako w masce, jak i bez, popełnia błędy albo podejmuje złe decyzje. Jak każdy z nas. Sporo razy widzimy jak dostaje klasyczne baty, a wygrywa dzięki tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, albo po prostu jest zmuszony wycofać się. To nie jest wcale takie częste zjawisko w produkcjach superhero. A wspomniane wcześniej momenty "sądowe" są żywcem wzięte z dobrego serialu prawniczego!

Kolejną rzeczą, o której obowiązkowo muszę wspomnieć jest klimat, najogólniej mówiąc. W produkcji Marvela nigdy nie widzieliśmy czegoś takiego. Oglądaliśmy miasto z perspektywy latającego w przestworzach Thora czy Iron Mana. Teraz widzimy je z samego dołu. Hell’s Kitchen jest brudne. Z ekranu wylewa się uczucie zaszczucia, ciasne, kręte alejki, opuszczone magazyny, depresyjna kolorystyka. Ponadto wszechobecna przestępczość, korupcja w policji, w sądach. Kancelaria Matta I Foggy’ego sprawia wrażenie jedynej instytucji, która nie jest opłacana brudnymi pieniędzmi przez Kingpina. Hell’s Kitchen w „Daredevilu” istotnie sprawia wrażenie piekła, piekła na Ziemi.(każdy, kto spiks inglisz raczej bez problemu załapie moją błyskotliwą grę słowną :V)  W serialu ograniczono użycie efektów specjalnych do absolutnego minimum. To nadaje mu niespotykanego realizmu. Walki (o których za moment) są zrealizowane tylko i wyłącznie za pomocą praktycznych efektów. Niektóre sceny to moim zdaniem małe dzieła sztuki. Rozmowa Daredevila i Fiska przez krótkofalówkę w 6 odcinku, walka o przetrwanie i pościg policji za Mattem, czy w końcu, najlepsza scena z całego serialu: Scena walki z odcinka drugiego. Mógłbym jej poświęcić cały kolejny akapit, i chętnie bym to zrobił, ale już wystarczająco długo przynudzam. Po prostu spójrzcie:


Właśnie, walki. Jak mówiłem, nie zastosowano w nich efektów komputerowych. Netflix nie jest stacją telewizyjną, zatem nie obowiązuje ich tak drastyczna cenzura. Starcia są brutalne, bardzo brutalne. Krew tryska z ran ciętych, po postrzałach. Dźwięk gruchotanych kości towarzyszy niemal non stop, przyprawiające o dreszcz złamania otwarte także się pojawiają. A sceny oderwania głowy pewnej postaci z pomocą drzwi od samochodu nie zapomnę chyba nigdy. Dla osób o słabszych nerwach kilka momentów naprawdę może być szokujące. Montaż scen walki to perfidne pokazanie środkowego palca twórcom hollywoodzkich produkcji z tak zwanym „rwanym montażem”, gdzie podczas walk ujęcia trwają po pół sekundy, a kadr zmienia się jak opętany, zupełnie jakby kamerzystą była mocno nadpobudliwa wiewiórka z jaskrą i ADHD. Tutaj jest tak, jak być powinno.

Matt Murdock to cichy, opanowany, spokojny facet. Charlie Cox grający główną rolę jest moim zdaniem największą gwiazdą tego serialu. Potrafił oddać różnicę między spokojnym i chłodno myślącym w większości sytuacji Mattem, a Daredevilem, który w brutalny sposób przesłuchuje i wyciąga informacje od przestępców. Jak wcześniej wspominałem, wydaje mi się, że to właśnie ludzki aspekt życia Murdocka jest nawet ważniejszy niż jego nocne krucjaty. Poza tym, świetnie oddał podstawową cechę Matta- ślepotę. Naprawdę byłem skłonny uwierzyć, że ten facet po prostu nie widzi. Cięzko jest opisać, trzeba zobaczyć, tylko wtedy można zrozumieć, co mam na myśli. Warto też pochwalić go za przygotowanie fizyczne. Nie jest on postury Chrisa Evansa grającego Kapitana Amerykę w filmach Marvela, wygląda bardziej jak gimnastyk, co pasuje do jego postaci.


 Kingpin? Cóż, Vincent D'Onofrio miejscami kradnie całe show. Niestety nie mogę napisać o nim zbyt wiele, ponieważ analiza postaci wymagałaby zdradzenia fabuły, a tego nie chcemy. Powiem tylko, że jest to czarny charakter jakiego jeszcze nie widzieliśmy. Ma bardzo skomplikowaną psychikę, potrafi sprawiać wrażenie zakłopotanego, zmieszanego, wręcz przestraszonego, by chwilę potem zmienić się w prawdziwą bestię, dla której urwanie komuś głowy to chleb powszedni. Zagrane jest to niesamowicie dobrze. I cholernie przerażająco.


Postaci jest dużo więcej, każda zasługiwałaby na swój akapit, ale już i tak za dużo natrzaskałem, a poza tym skoro to tekst o sezonie 1, to i takiego o sezonie 2 można się spodziewać.

Jak już wspomniałem, bardzo długi tekst mi wyszedł. Pora na pewne podsumowanie. Zatem, czy ten serial ma jakieś wady? Na pewno ma. Nie ma takiego, który byłby ich pozbawiony. Nie mam jednak zamiaru ich szukać, bo serial jako całość po prostu mnie zachwycił. Serial jest wyśmienity nie tylko w swoim gatunku, a komiksowemu laikowi będzie się go oglądało równie dobrze. Nie czytasz komiksów i nie masz pojęcia o postaci Daredevila? Nieważne. Obejrzyj. To widowisko niesamowicie dobrze napisane, wspaniale poprowadzone i wybornie zagrane. Mały spoiler: drugi sezon jest tak samo dobry.

Greetings ;)
Daniello.

PS: Tak klimatycznej, świetnie zrobionej, zapadającej w pamięć i po prostu niepokojącej czołówki, nie widziałem od dawna!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz