poniedziałek, 3 lipca 2017

Tobey Maguire kontra Andrew Garfield, czyli ofiara losu kontra prawdziwy Spider-Man



Spider-Man: Homecoming na horyzoncie, gdzie więcej miejsca do popisu po gościnnym występie w "Civil War" będzie miał Tom Holland, jestem pozytywnie nastawiony co do jego roli, powiem więcej, jestem o nią spokojny. W tym poście jednak o czym innym. Kto z poprzednich odtwórców roli Spider-Mana był lepszy? Pojedynek Andrew Garfielda i Tobey'a Maguire'a od lat wywołuje w sieci kontrowersje. A ja pukam się w głowę i nie mogę zrozumieć jak to jest możliwe, bo zwycięzca tutaj jest jeden i wątpliwości nie ma absolutnie żadnych. Wybaczcie, że zdradzę "puentę" tego posta na samym jego początku, ale nie mam tu czego ukrywać. Andrew Garfield to aktor tak świetny zarówno jako Parker jak i Spider-Man, że jego poprzednik nie ma żadnego startu do niego, a jego następca - Holland, będzie miał bardzo trudne zadanie. I o ile wiem, że poradzi sobie dobrze, tak jak już mówiłem, to jestem jednak pewny, że Garfielda nie przebije. Nikt tego nie zrobi, na pewno nieprędko. 
Peter Parker to postać kultowa, nie ma co owijać w bawełnę, oddanie go na ekranie wcale nie jest łatwym zadaniem, ba, jest to wielka odpowiedzialność (pun intended). Niesamowicie boli mnie to, że, paradoksalnie, ekipa, która całkowicie spieprzyła i położyła tę postać osiągnęła nieco większy sukces, a ponadto zrobiła 3 filmy, a druga, która oddała Petera znakomicie, przenosząc go wspaniale z kart komiksów wraz z jego archetypowymi cechami, jednocześnie uwspółcześniając go, żeby pasował do współczesnych realiów, aby mógł w nich funkcjonować i być kimś, z kim można się utożsamić, zrobiła tylko 2 i nie dostała szansy na trzeci, kończąc swą historię w tak krytycznym, ważnym momencie. Zastanawiam się, jak tego posta rozwinąć, nie wiem, czy zacząć od tego co Maguire robi źle (a raczej fatalnie) i jak bardzo, czy od tego co Andrew Garfield robi fantastycznie, myślę, że po prostu będę improwizował.


Od razu uprzedzam, że nie mam na celu nikogo obrazić, bądź urazić. Mówię tu o osobach, które preferują Tobey'a Maguire'a, szanuję inne punkty widzenia i tak dalej, ale, osoby które tak uważają... g*wno (przepraszam najmocniej za wyrażenie, zwłaszcza czytelniczki) wiedzą o postaci Spider-Mana, jego charakterze, motywacjach, słabościach i cechach. Nie wyobrażam sobie, żeby szanujący się wielbiciel Człowieka Pająka, znający komiksy i wiedzący, jakim człowiekiem jest Peter Parker preferował tę wersję. Owszem, jeśli ktoś uprze się na argument, że geneza przedstawiona w serii Maguire'a jest bliższa oryginałowi wymyślonemu przez Stana Lee w 1962 roku, ma jakąś tam rację. Jednakże czasy się zmieniły. Film powstał w 2002 roku. Nie żyliśmy już wtedy w Ameryce lat 60. Pierwsza trylogia chciała klatka w klatkę oddać początkowe komiksy mało co zmieniając jeśli chodzi o genezę i początki Spider-Mana, kompletnie jednak gubiąc sam charakter postaci, podczas kiedy seria "The Amazing Spider-Man" historię powstania Człowieka Pająka uwspółcześniła i nieco zmieniła, ale jednocześnie pozostała bliżej charakteru Petera niż starsze filmy kiedykolwiek mogły pomarzyć. Parker od zawsze był szkolnym odludkiem, wyrzutkiem, outsiderem, niedogadującym się z rówieśnikami, ale będącym niesamowicie inteligentnym, odpowiedzialnym i doroślejszym człowiekiem niż oni, często zbierającym przez to baty. Owszem, w latach 60 symbolem takiej osoby było bycie "nerdem" w białej, zbyt dużej koszuli, wielkich okularach i długopisami w kieszeni. Sam Raimi w swojej trylogii z Maguire'm w roli głównej chciał właśnie to oddać, robiąc z Petera właśnie taką osobę. Były wielkie okulary, biała koszula i tak dalej. Ale co z tego? Czasy się zmieniły. Teraz nie musisz odróżniać się od innych ubiorem, wyglądem, czy czymkolwiek, żeby być outsiderem. Efektem tego jest to, że oglądając te filmy teraz czujemy, że jest on zupełnie z innej planety, bo, jeszcze raz powtórzę, czasy się zmieniły. Tobey Maguire zagrał taką właśnie ofiarę losu wyciągniętą żywcem sprzed 50 lat, która nijak ma się do tego, jak w dzisiejszych czasach wygląda dorastanie, stanie na uboczu, z dala od grupy rówieśników. Wiecznie spóźnia się na autobus, a jakże, zawsze jest ostatnią osobą na stołówce, dla której zawsze brakuje najlepszego jedzenia, no i oczywiście klasyczne, podstaw mu skórkę od banana, a on się na niej poślizgnie. To jest źródłem i powodem, dlaczego jest odtrącany i nielubiany w szkole, a dziewczyna jego marzeń nie wie o jego istnieniu. Twórcy pierwszej trylogii przeszarżowali w aspekcie zrobienia z Petera nerda i niemoty, a zupełnie zapomnieli o jego inteligencji, wyjątkowości i poczuciu odpowiedzialności. Nie wystarczy tylko co chwila mówić o odpowiedzialności, cytując maksymę wujka Bena "Z wielką mocą idzie w parze wielka odpowiedzialność" słowo w słowo, to trzeba pokazywać swoim działaniem i charakterem. U Maguire'a tego brakuje, a wałkowana przeze mnie już kolejny raz "odpowiedzialność" to u niego pojęcie względne. Wyjaśnię to nieco później.


Andrew Garfield w swoich filmach, mimo nieco różniącej się od oryginału genezy powstania Spider-Mana, zachowuje podstawowe i ukochane cechy Petera Parkera, jednocześnie uwspółcześniając go, abyśmy my mogli się z nim utożsamić, zrozumieć go. Garfield jest wyrzutkiem naszych czasów. I to nie dlatego, że jest ofiarą losu, która niby jest inteligentna, a nic nigdy jej nie wychodzi. Wcale nie potrzebuje wyglądać jak nerd. Jest wyrzutkiem właściwie z wyboru, bo jakby się tak zastanowić, niczego mu nie brakuje. Nie można powiedzieć, że nie jest przystojny, dobrze ubrany, dodatkowo jeździ na deskorolce i jest niesamowicie uzdolniony. A jednak, jest ciągle na uboczu. Czemu? Ano dlatego, że taka osoba nie nawiązuje kontaktów z byle kim. Parker Garfielda to człowiek, któremu niezwykle trudno znaleźć bratnią duszę, osobę, przy której może być sobą, otworzyć się, bo doskonale wie, że to co przeżył (strata rodziców, potem wuja) czyni z niego właśnie takiego outsidera, zamkniętego w sobie, nie daje się łatwo poznać, a dopiero Gwen Stacy staje się tą wyjątkową osobą, przy której może czuć się sobą, zaufać, być zrozumianym. W dzisiejszym świecie to jest problem, nawiązywanie kontaktów z ludźmi, znalezienie kogoś takiego. Dlatego Parker w tej wersji jest nam wiele bliższy i bardziej wiarygodny, o wiele łatwiej jest odnaleźć się nam w realiach, których on doświadcza. 


Jeśli ktoś zna komiksy ze Spider-Manem chociaż pobieżnie, na pewno zna zjawisko znane wśród fanów jako "Parker's luck" (szczęście Parkera). Peter to superbohater inny niż wszyscy, który posiada takie problemy jak my, normalni ludzie. W starej trylogii jednak kompletnie źle ten aspekt zrozumiano. W interpretacji Maguire'a, "Parker's luck" to bycie niedojdą, ofiarą i przegrywem, że tak powiem, jeszcze raz przywołując wcześniejszy przykład ze skórką od banana. A to nie o to chodzi. "Szczęście" Petera polega na tym, że jako Spider-Man ma utrudnione wiązanie się z ludźmi, bo w razie ujawnienia jego tajnej tożsamości byliby narażeni na niebezpieczeństwo, dodatkowo okłamywanie najbliższych, przede wszystkim cioci May, do tego problemy w szkole czy z obowiązkami w pracy. Owszem, w starych Spider-Manach Sama Raimiego to wszystko było. I to wplecione nieźle. Jednak zdecydowanie przeszarżowali, robiąc, po raz kolejny się powtórzę, z Parkera niemotę. 
W "Amazingach" widać te walkę dwóch tożsamości właśnie w scenach z May, kiedy Peter wraca pobity do domu praktycznie co noc, tak bardzo chciałby powiedzieć jej prawdę, ale przecież nie może. Musi kłamać, unikać odpowiedzi. Jednak Garfield nie jest ofiarą jak jego poprzednik. Chłopak do geniusz, sam tworzy swoje wyrzutnie sieci (aspekt kompletnie zignorowany w starej trylogii), usprawnia je do walki przeciw Electro, ba, to jego wzór spowodował przełom i pomógł (niestety) stworzyć Lizarda. Właśnie. Peter Parker to młody geniusz, co w nowych filmach było widać na każdym kroku, a w starych, niby o tym wspominano, a tak naprawdę nie było tego w żaden sposób widać, wręcz przeciwnie, Maguire nie potrafi nawet naprawić koła od motoroweru. (Spider-Man 2).

Chyba najbardziej podstawowym argumentem, od którego tak naprawdę powinienem to zacząć, jest fakt, że Garfield to po prostu o wiele lepszy aktor. Owszem, miał lepszy materiał do zagrania, bo dialogi w jego filmach są świetne, za to u poprzednika fatalne, jednak gość ma w sobie tyle naturalności, tyle luzu i tyle swobody, że nawet te okropne dialogi, które miał do zagrania jego poprzednik, zamieniłby na coś fajnego. Zawsze, ale to zawsze będę się tutaj powoływał na scenę, kiedy Peter (Garfield) po raz pierwszy próbuje zaprosić Gwen (Emma Stone) na randkę. W tej scenie praktycznie nie pada żadne poprawnie sklejone zdanie, głównie jąkanie i chrząkanie. Widać, że gość nigdy nie gadał tak na poważnie z dziewczyną (wyrzutek naszych czasów, jak mówiłem), a to głównie dlatego, że nie spotkał tej wyjątkowej, aż do teraz. Scena jest tak naturalna, świetnie zagrana, no po prostu chemia aż tryska z ekranu, widziałem ją wiele razy, a za każdym nie mogę wyjść z podziwu. Naturalność i ta umiejętność kradnięcia każdej sceny w jakiej się pojawia, to coś co w Garfieldzie uwielbiam, i bez problemu jestem w stanie wymienić go jako jednego z moich ulubionych aktorów. Koniec kropka. Zresztą, sami zobaczcie, nie da się nie uśmiechnąć z sympatii patrząc na to:


Tobey Maguire? Cóż... owszem można usprawiedliwić go tym, że jego dialogi nie były najlepsze, i cieżko było odegrać to tak dobrze. Jednak i tak w pojedynku z wyżej wymienionym nie ma szans. Nie ma luzu, nie ma naturalności. Jego kilka min w tym ta najbardziej typowa "zdziwiona mina" z wytrzeszczem oczu, na której opiera się większość humoru w trylogii. To może i bawi, ale na początku. A dialogi z jego ukochaną - Mary Jane (Kirsten Dunst)? No cóż, powiem tak. Mógłbym obejrzeć film, który przez 2 godziny pokazywałby tylko rozmowy Garfielda i Emmy. Serio. A za każdym razem, kiedy widzę scenę Dunst - Maguire, mam ochotę przegryźć sobie tętnicę szyjną. Tam nie było praktycznie słów, a było wszystko. Tu jest mnóstwo słów, a scena jest równie pusta i bez życia, co aktorstwo tej dwójki. Widać tu jakąkolwiek chemię? No ja nie widzę. A jak ktoś widzi, to gratuluję dobrego oka, bo naprawdę ciężko.



I najważniejsza rzecz. ROZWÓJ. Maguire jest ofiarą, beksą i nieudacznikiem, który zyskuje moce w pierwszym filmie, i pod koniec filmu trzeciego jest dokładnie taki sam. Spider-Man zawsze uczył się na swoich błędach dorastał, dojrzewał, razem z nami. Tutaj rozwijanie postaci zostało całkowicie pokpione. Gdzie ta lekcja o odpowiedzialności? Gdzie ta nauka na błędach? Każdy z tych 3 filmów ma podobny schemat, gdzie na ten wałkowany przeze mnie rozwój, czy też jak to się mówi "character development", po prostu nie ma miejsca.

Andrew Garfield, mimo, że dostał na to tylko dwa filmy, uczy się. Dorasta, zarówno jako Spider-Man, jak i jako Peter. Każde przeżycie kształtuje go zarówno jako człowieka, jak i superbohatera. Definiuje go jako postać. Popełnia błędy, których potem żałuje i nie może naprawić, jak każdy z nas. Wiemy jednak, widzimy po nim, że więcej tejże pomyłki nie popełni. Na konkretne przykłady zaraz przyjdzie pora, bo lecimy w spoilery.

UWAGA, NIŻEJ ZNAJDUJĄ SIĘ SPOILERY Z FILMÓW, JEŚLI KTOŚ NIE OGLĄDAŁ, A NIE CHCE PSUĆ SOBIE ZABAWY, NIECH SIĘ STRZEŻE.

Przechodzę do ostatniego punktu, do rzeczy, która moim zdaniem najbardziej definiuje Spider-Mana - odpowiedzialność. Peter Parker nigdy się nie poddaje. Mało która postać przeżyła tyle porażek, tragedii i błędów, co on. Ma wątpliwości, jak każdy, ma zawahania, jak każdy, ale prędzej czy później zawsze podnosi się z kolan i powraca jako Spider-Man. Nie dlatego, że on tak chce/nie chce. Tylko dlatego, że tak trzeba. Obie te wersje Parkera miały pewien moment, kiedy przechodziły "kryzys tożsamości", poddając w wątpliwość swoje działania jako Spider-Man. Jakie mieli powody? Różne. Maguire w "Spider-Manie 2" czuje się przytłoczony niefortunnym splotem wydarzeń, których źródłem było właśnie jego alter ego. Nie wiedzie mu się w szkole, w pracy, finansowo, dodatkowo spóźnił się na przedstawienie, w którym gra Mary Jane, za co ta krytykuje go i oznajmia, że wychodzi za mąż. Ten porzuca strój Spider-Mana, chcąc zaczać normalne życie, licząc, że wszystko się ułoży, a MJ skoczy mu w ramiona. No dobra, ja rozumiem, ciężko, owszem. Ale... gdzie ta odpowiedzialność, która idzie w parze z tą wielką mocą? Walić ją? Nie chcesz jej, bo ci trudno? Nie jesteś Spider-Manem. Sory.


Garfield czasowo odstawił kostium bo... zginęła Gwen. Stracił pierwszą, i jedyną, osobę, którą pokochał, przed którą się otworzył. Miłość życia. Dodatkowo wiedział, że gdyby wcześniej podjął inną decyzję, ona mogłaby żyć. Załamanie przyszło, bo doskonale wiedział, że nieprędko, albo NIGDY, nie znajdzie drugiej takiej osoby jak ona. Wszystko nagle straciło sens, bo jedyna osoba, która była tak ważna, odeszła. Po raz kolejny twórcy TASM popisali się przepiękną sceną pokazującą cierpienie, po raz kolejny bez dialogów:


Maguire powrócił jako Spider-Man, bo Mary Jane została porwana (ZNOWU, ale o tym innym razem), zatem zrobił to głównie dla siebie, ze swoich osobistych powodów.
Garfield, po inspirujących słowach cioci May i po przypomnieniu sobie niegdysiejszych słów Gwen wraca, bo TAK TRZEBA. Nie dla siebie. Nie dla kogoś. Wraca, bo to właściwa rzecz do zrobienia. Mając ten dar, tę wyjątkową moc do czynienia dobra, przyjmujesz na siebie odpowiedzialność do czynienia tegoż dobra. I TEN Peter Parker tę odpowiedzialność poznał, i przyjął, nawet jeśli było to spowodowane tragedią. 


Maguire nie szuka rozwiązań swoich problemów. Leży w łóżku i patrzy się w ścianę, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Garfield zawsze będzie poszukiwał rozwiązania, nigdy nie będzie mógł długo siedzieć bezczynnie i nie próbować niczego zdziałać, zmienić, bo ma moc, i z nią może zrobić różnicę. Naprawdę długo mógłbym to jeszcze argumentować, i zawsze chętnie na ten temat podyskutuję. Jednak teraz będę już kończył, bo to co chciałem zaszczepić, zaszczepiłem.
Jeden zrezygnował, bo było mu ciężko, wrócił, bo wymagała tego sytuacja. Drugi zrezygnował, bo stracił swój świat. Wrócił, bo to właściwa rzecz do zrobienia. I teraz pytanie. Którym z nich wolelibyście być? Cechy którego z nich chcielibyście posiadać? Dla mnie odpowiedź jest jasna, od dziecka podziwiam tę postać, chyba wiadomo, który z nich to MÓJ Spider-Man. Tymi pytaniami kończę ten wpis, teraz sami je zadajcie i odpowiedzcie sobie, kto lepiej oddał nieustępliwość, poczucie odpowiedzialności, charakter, i NIESAMOWITOŚĆ (celowo napisane wielkimi literami) Człowieka Pająka.

Greetings,
Daniello


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz