Budzę się leżąc na podłodze w starym, obskurnym domu. Kim jestem? Co tu robię? Nie mam pojęcia. Podnosząc się widzę, że dom wygląda jakby zaraz miał się rozpaść, pleśń na ścianach, skrzypiąca podłoga, okna zabite deskami. Jedyny dźwięk który mogę zidentyfikować to szum telewizora znajdującego się w rogu pomieszczenia. Na stole leży poszarpany kawałek papieru. "ROZNIOSĘ WAS NA STRZĘPY", taki napis tam widnieje. Wyraźnie słyszę odgłosy w przestrzeni. Wiem jedno. Nie jestem tutaj sam...
Tak mniej więcej wygląda pierwszy kontakt z demem "Resident Evil VII". Jeśli mam być szczery, nie należałem do osób, które na nowy horror Capcomu wyczekiwały z wypiekami. Dlaczego? O tym trochę później. Nie mam zamiaru skupiać się tutaj na opisywaniu fabuły (bądź jej braku) w demie, czy na analizowaniu technikaliów gry, a raczej na emocjach jakie ona wywołuje. Nie chcę za dużo zdradzić, ale każda osoba, która do dema podejdzie, na pewno nie poprzestanie na jednej próbie. Kiedy zagrałem pierwszy raz i na końcu zobaczyłem napis "ciąg dalszy w pełnej wersji REVII" stwierdziłem z pełnym przekonaniem "Nie ma opcji, to niemożliwe, żeby tak się skończyło". Nie no, dobra. Nie powiedziałem tak. Byłem zbyt zajęty zdejmowaniem koszulki, którą właśnie zalałem gorącą herbatą po tym jak zostałem wystraszony jak mała dziewczynka na placu zabaw. Dopiero kiedy serce przestało mi walić jak dzwon, to tak sobie powiedziałem. Więc w sumie aż tak bardzo Was nie okłamałem.