niedziela, 22 stycznia 2017

Demo "Resident Evil VII", czyli jak krzyczeć jak mała dziewczynka, dobrze się przy tym bawiąc


Budzę się leżąc na podłodze w starym, obskurnym domu. Kim jestem? Co tu robię? Nie mam pojęcia. Podnosząc się widzę, że dom wygląda jakby zaraz miał się rozpaść, pleśń na ścianach, skrzypiąca podłoga, okna zabite deskami. Jedyny dźwięk który mogę zidentyfikować to szum telewizora znajdującego się w rogu pomieszczenia. Na stole leży poszarpany kawałek papieru. "ROZNIOSĘ WAS NA STRZĘPY", taki napis tam widnieje. Wyraźnie słyszę odgłosy w przestrzeni. Wiem jedno. Nie jestem tutaj sam...

Tak mniej więcej wygląda pierwszy kontakt z demem "Resident Evil VII". Jeśli mam być szczery, nie należałem do osób, które na nowy horror Capcomu wyczekiwały z wypiekami. Dlaczego? O tym trochę później. Nie mam zamiaru skupiać się tutaj na opisywaniu fabuły (bądź jej braku) w demie, czy na analizowaniu technikaliów gry, a raczej na emocjach jakie ona wywołuje. Nie chcę za dużo zdradzić, ale każda osoba, która do dema podejdzie, na pewno nie poprzestanie na jednej próbie. Kiedy zagrałem pierwszy raz i na końcu zobaczyłem napis "ciąg dalszy w pełnej wersji REVII" stwierdziłem z pełnym przekonaniem "Nie ma opcji, to niemożliwe, żeby tak się skończyło". Nie no, dobra. Nie powiedziałem tak. Byłem zbyt zajęty zdejmowaniem koszulki, którą właśnie zalałem gorącą herbatą po tym jak zostałem wystraszony jak mała dziewczynka na placu zabaw. Dopiero kiedy serce przestało mi walić jak dzwon, to tak sobie powiedziałem. Więc w sumie aż tak bardzo Was nie okłamałem.

Kontynuując, jak powiedziałem, tak zrobiłem. Faktycznie, to nie tak miało się skończyć. Podczas kolejnej próby zrobiłem kilka istotnych rzeczy inaczej/w innej kolejności, bądź postanowiłem nie robić ich wcale. W końcu już raz  to ograłem, co mnie zaskoczy? Jestem przecież mądrzejszy niż jakaś głupia gra... bach. Znów zakończenie, które mnie nie zadowala (spoiler: znów koniec gry wyglądał tak, że moja postać ginie). No i kolejny raz dałem się przestraszyć. Tym razem nie ryzykowałem trzymania w ręku żadnych płynów, które mogłem wylać sobie na twarz. I to była jedyna rzecz, w której udało mi się przechytrzyć tę grę. Nie sprawi już, że poplamię kolejne ubranie.

A poza tym? Poza tym, ta cholerna gra bawi się ze mną jak kot z myszką. Ale nie poddam się. Nie ma mowy. Kolejna próba. Nauczony doświadczeniem z poprzednich podejść, czuję się jak Batman. Przygotowany na wszystko. Chodzę z nosem dosłownie przyklejonym do podłogi, może znajdę coś, co mi się przyda? Badam każdy zakątek tego domu, odsuwam każdy mebel (w miarę możliwości), otwieram lodówkę, widzę pleśń tak wielką, że ledwo mogę otworzyć drzwi. Otwieram kuchenkę mikrofalową, znajduję w niej usmażonego, zapleśniałego, otoczonego przez robactwo ptaka. Zwracam uwagę na wszystko, co tylko się da. Po drodze mijam kupę mięsa (prawdopodobne świńskiego) pociętą na pół, będącą w trakcie rozkładu. W międzyczasie na głowę, z sufitu bądź jakiejś górnej półki, spada mi stara (przerażająca, a jakże) dziecięca lalka. Mój szybki krok musiał sprawić, że spadła. Po raz kolejny mam stan przedzawałowy. "Gro, nie pokonasz mnie", powtarzałem sobie cały czas. W końcu znalazłem coś przełomowego! Klucz od tylnych drzwi! Tak, w końcu wyjdę z tego domu, jednak to demo na pewno musi mieć pozytywne zakończenie! Wkładam kluczyk do zamka, już widzę promienie słońca z zewnątrz kiedy lekko uchylam drzwi... BAM! Ktoś łapie mnie za ramię, odwraca, daje w łeb, prawdopodobnie starą, pokrwawioną łopatą. Znów nieszczęśliwe zakończenie, A ja poczułem się jak osioł, któremu ktoś machał przed oczyma marchewką na sznurku. Ja goniłem za nią jak idiota tylko po to, żeby w ostatniej chwili zanim jej sięgnąłem ktoś zwinął mi ją sprzed twarzy. Jednak... cóż, marny ze mnie Batman. Głupia gra. Znów mnie pokonała. Ale nie poddam się. Będę próbował dalej...

Od tamtej pory faktycznie podjąłem jeszcze kilka prób, około dwóch, trzech. Odkryłem wiele rzeczy, których za pierwszymi podejściami nie było szans, żebym zauważył. Ba, doświadczyłem nawet jeszcze innych zakończeń... ale, co z tego, skoro żadne z nich nie było szczęśliwe...Ani razu nie udało mi się wyjść z tego domu. A na początku dema dostajemy jasny, klarowny, JEDYNY cel: "Opuść dom". Aż chce się zacytować klasyka, "you had ONE job..."...
Cały ten opis moich doświadczeń miał na celu zobrazowanie tego, co ta gra robi. Ona wręcz zmusza do tego, żeby odkryć wszystko co jest do odkrycia. Wiadomo, skończyłem to demo. W 20 minut. Mógłbym to tak zostawić i zrobić coś pożytecznego ze swoim życiem. Ale nie, bo wiem, że skończyłem je po najmniejszej linii oporu, to po pierwsze, a po drugie, co z tego, że je ukończyłem, jeśli nie udało mi się zrealizować JEDYNEGO celu, jaki przede mną postawiono? Ja nie z takich. Ba, wiem z doświadczenia, że żadna osoba, która nazywa się graczem, nie odpuściłaby czegoś takiego. To właśnie robi demo Resident Evil VII. Trafiłem na ciekawy artykuł na jego temat w internecie, gdzie padło coś na temat obłędu, że jest to powtarzanie tej samej czynności wiele razy, w oczekiwaniu innych rezultatów. I dokładnie na tym żeruje nowa gra Capcomu. Wpędza gracza w cholerny obłęd. Po zakończeniu dema na czarnym tle wyświetla się napis "nieszczęśliwe zakończenie". No cóż...jak dla mnie jest to jasny komunikat, że skoro tak, to istnieje też zakończenie szczęśliwe. I ja je znajdę.

Demo przekonało mnie do tej produkcji. Chcę zagrać w pełną wersję, niedługo jej premiera, jestem teraz pewien, że prędzej czy później ją kupię. Jako horror sprawdza się świetnie. To nie tak, że straszenie polega tylko na tym, że nagle coś wyskakuje zza winkla i robi "BUU!". Oczywiście tak też się zdarza. Ale najbardziej przerażające jest to uczucie niepewności, zaszczucia, tego co wspomniałem wcześniej, że ktoś/coś się mną bawi, a ja po prostu nie mogę tego uczucia wytrzymać. I właśnie te skumulowane przez kilkanaście/kilkadziesiąt minut uczucia są nagle uwolnione, kiedy faktycznie jakiś straszak wyskakuje zza rogu/pleców, kiedy tylko poczułem się odrobinę pewniej, gra od razu zdawała się do wyczuwać, dając mi skutecznego plaskacza, jakby mówiła mi "nie bądź zbyt pewny siebie, gówniarzu". W pewnym momencie znalazłem nawet siekierę! Wtedy to już czułem się jak Rambo, szkoda, że dało to tyle, co nic, równie dobrze mógłbym znaleźć zabawkowy młotek z grzechotką w środku.

Ale jednak mam kilka uwag. A raczej jedną. Może to zaskoczyć, ale największą dla mnie wadą tej gry jest to, że nazywa się Resident Evil. Ta seria ma długą tradycję, wielu bohaterów, którzy są lubiani. Z tego co tu widać, ta część całkowicie odcina się od poprzednich, nie zapowiada się, aby kultowi bohaterowie jak Leon Kennedy czy Chris Redfield mieli się pojawić. Dla mnie, Resident Evil zawsze był bardziej survivalem niż horrorem. Z ELEMENTAMI horroru, ale nadal survivalem (zwłaszcza od części czwartej wzwyż). Rzucano na nas mnóstwo wrogów, a naszym zadaniem było po prostu przetrwać. Mieliśmy jednak do tego środki, że tak powiem. Mam tu na myśli głównie kilka strzelb, karabin maszynowy, snajperkę, granaty podpalające, a, no i okazyjnie wyrzutnię rakiet, jeśli ktoś uwielbia być subtelny ( ͡° ͜ʖ ͡°). Tutaj nie mamy NIC. Nie wiemy nawet z kim się mierzymy, ani kim sami jesteśmy. Ta gra bardziej przypomina serię Silent Hill, niż Resident Evil. 
Ponownie, nie chce być źle zrozumiany, doceniam, że Capcom chce spróbować czegoś nowego, pójść w inną stronę, zachęcić fanów klasycznych, typowych, bardzo popularnych zresztą ostatnio ("Outlast", "Layers of Fear") horrorów. Ale skoro tak, to niech Resident Evil pozostanie Resident Evil, a ta gra, moim zdaniem, powinna zapoczątkować jakąś nową markę, pod innym tytułem. Oczywiście wiadomo, dlaczego zrobili to tak a nie inaczej, odpowiedź jest prosta i można ją zamknąć w jednym słowie - "pieniążki". To oczywiste, że jakaś nowa, nieznana, niesprawdzona seria nie sprzeda się tak dobrze jak kolejna gra z bardzo popularnego cyklu. To taki typowy manewr podpinania czegoś nowego do czegoś popularnego, żeby napędzić sprzedaż. 

Wiadomo, to tylko takie moje zrzędzenie, jak to ja, zawsze muszę poszukać dziury w całym, ale cóż, zapewne taki mój urok :>. Pomimo tych całych narzekań, jestem zachwycony tym, co Capcom tu osiągnął. Nie mogę się doczekać pełnej wersji. Jednak zanim ją kupię i zagram, to muszę dokończyć pewne sprawy z demem. Znajdę to szczęśliwe zakończenie. Choćbym miał sczeznąć z moim padem w ręku. Polecam każdemu REVII, a tymczasem ruszam kolejny raz zwiedzać ten przerażający dom. Życzcie szczęścia, żebym znów nie dostał łopatą w łeb.

Greetings,
Daniello :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz