"I am vengeance. I am the night. I am Batman!"
"Jestem zemsta. Jestem noc. Jestem Batman!"
"Hej, wiesz że nie było jeszcze nic o Batmanie?" - usłyszałem ostatnio od mojego "blogowego doradcy". Miała rację, nie było. Ale jak już się pojawiło, to jedziemy z grubej rury. Prędzej czy później musiało się to stać i ten tekst musiał się tu ukazać. "Batman: The Animated Series" to najważniejsza produkcja mojego życia, mój ulubiony serial, moja ulubiona rzecz stworzona przez popkulturę i jedna z największych miłości mojego życia. Dlaczegóż to, zapytacie? Za chwilę postaram się wyjaśnić. Zabawną rzeczą jest, że postem, który ma najwięcej wyświetleń na tym blogu jest ten, w którym wylałem wiadro śmierdzących pomyj na pewien film (kto zgadnie jaki?). Skoro tak bardzo podobało wam się moje narzekanie, ciekawe jak spodoba się kompletnie przeciwna rzecz. Zaznaczam, ten wpis będzie jednym, wielkim listem miłosnym skierowanym do tego serialu.
Chwyćcie jakieś przekąski, coś do picia i rozsiądźcie się wygodnie. Będzie dziś długo. Bardzo długo. Zapewne aż zbyt długo, ale inaczej nie dało się tego zrobić. Zapewniam, że to jedyny post, który będzie aż tak obszerny. Liczę, że dotrwacie do końca :).
Serial powstał na fali
popularności filmów Tima Burtona – „Batman” (1989), oraz „Batman Returns”
(1992). Bruce Timm oraz Eric Radomski, czyli główni producenci i ojcowie serii nie chcieli jednak czerpać z dużego ekranu,
stworzyli własną interpretację postaci Batmana, narzucając niezwykły styl i niesamowitą atmosferę miasta Gotham. Ogólny trzon pozostaje niezmienny, w
serialu pojawiła się klasyczna galeria wrogów Mrocznego Rycerza, poczynając od Jokera,
Pingwina, Poison Ivy czy Two Face’a, na postaci Bane’a i Ra’s al Ghula kończąc.
Nie mogło zabraknąć postaci drugoplanowych jak komisarz policji James Gordon,
lokaj Bruce’a Wayne’a Alfred, a także oczywiście partner Batmana, Richard
„Dick” Grayson aka Robin.
"I failed you. I wish there were another way for me to say
it. I cannot. I can only beg your forgiveness, and pray you hear me somehow,
someplace... someplace where a warm hand waits for mine."
"Zawiodłem Cię. Chciałbym móc powiedzieć Ci to w inny sposób. Nie mogę. Mogę tylko błagać Cię o wybaczenie, i modlić się, że w jakiś sposób możesz mnie usłyszeć... w jakimś miejscu, w którym Twoja ciepła dłoń czeka na moją."
Żeby nie było, że te moje zachwyty są bez pokrycia, to powiem tylko, że w latach swojej emisji (1992 - 1995) serial został obsypany nagrodami, w tym trzykrotnie prestiżową Nagrodą Emmy (to takie Oscary w dziedzinie produkcji telewizyjnych), więc cóż, jest się czym chwalić.
Czy jest sens, żebym w tej chwili przybliżał historię Batmana? Chyba nie. Kurcze... to cholerny Batman! Każdy go zna. Nawet ludzie totalnie nieobeznani w temacie komiksów wiedzą kim jest, znają, chociaż pobieżnie, tragiczną historię o śmierci rodziców. To samo uznali twórcy serialu. Nie ma w nim odcinka opowiadającego początki Mrocznego Rycerza. Od pierwszego epizodu oglądamy doświadczonego Bruce'a Wayne'a, który już od lat jest Batmanem. Jak dla mnie jest to zabieg idealny, bo dodaje postaci mroku i jeszcze więcej tajemniczości, a to zdecydowanie jedne z najważniejszych cech Zamaskowanego Krzyżowca. Od czego zacząć zagłębianie się w
TASa? Najlepiej od czołówki. Trwa około minuty. Nie usłyszycie w niej żadnej chwytliwej, rytmicznej piosenki, którą będziecie nucić sobie pod prysznicem czy przy krojeniu pomidorów do obiadu. Ba, nie widzimy w niej nawet tytułu
produkcji! Jej niezwykłość i wyjątkowość polega na tym, że, nieważne w jakim
zakątku świata, ktokolwiek będzie ją oglądał, kiedy ujrzy mroczną, ponurą,
ukrytą w cieniu sylwetkę, nie będzie miał wątpliwości, że ogląda serial o
Batmanie. Skacząc po telewizyjnych kanałach, niezależnie od kraju i języka, po zobaczeniu jej ostatniej sceny każdy krzyknie "o patrz, Batman!"
Tytuł, czy jakiekolwiek dodatkowe napisy podczas niej są absolutnie
zbędne. Muzyka? Epicka symfoniczna pieśń, która kilkanaście lat temu uderzyła w
małego dzieciaka jakim wtedy byłem tak mocno, że słyszę ją w nawet teraz, i
nigdy nie zapomnę. Rozświetlona błyskawicą figura Mrocznego Rycerza to jeden z
symboli tego serialu, a moment, kiedy Batmobil odpala swój silnik i z rury wydechowej tryskają płomienie wypaliły się (haha, patrzcie jaka gra słów) na stałe w historii Batmana. Zresztą, zobaczcie sami:
Pierwszą
rzeczą, którą wypada wspomnieć jest fakt, że to właśnie TAS zerwał z oklepanymi
stereotypami na temat seriali superbohaterskich. Tutaj nie chodziło tylko o pokazanie ludzi w kolorowych kostiumach piorących się po mordach.
Nie. Serial opowiadał historie dojrzałe, głębokie, mroczne.
Oczywiście, jak na animacje przystało, zdarzają się odcinki przeznaczone typowo
dla młodszych odbiorców, jednak jest ich naprawdę mało, a zresztą nawet one
nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Jak wspomniałem wcześniej, przez cały
serial przewinęła się imponująca liczba różnorakich przeciwników Batmana,
niemal każdy z nich dostał swoją „historię narodzin”, nie zdarzają się tu
sytuacje, w których ktoś pojawia się z przysłowiowej "dupy" i obwieszcza,
że zamierza podbić świat. Każdy ukazywany w serialu czarny charakter
posiada odpowiednią, wiarygodną motywację, przedstawioną nieraz tak
wyśmienicie, że autentycznie rozumiemy jego postępowanie, mało tego, często po prostu im współczujemy. Odcinki nie skupiają się na
walce bohatera ze złoczyńcą.
W TASie świat nie jest czarno- biały, a pełen
odcieni szarości. Poszczególne epizody przynoszą nam różne doznania, każdy
z nich stanowi odrębną, spójną całość. Od z pozoru typowych przygód Dynamicznego
Duetu, po mroczne, gangsterskie historie w klimacie Noir (a co, popiszę się znajomością francuskiego). Udało się tu osiągnąć coś
niezwykłego, odbiorcy za każdym razem czują się, jakby oglądali jeden,
oddzielny film, nawet jeśli trwa tylko ponad dwadzieścia minut. Nieważne, czy
oglądasz drugi, piętnasty czy siedemdziesiąty odcinek, za każdym razem czujesz,
jakbyś widział to po raz pierwszy, bo zwyczajnie wyłapujesz coś,
czego wcześniej nie dostrzegłeś.
"Chance.
Chance is everything. Whether you're born or not, whether you live or die,
whether you're good or bad. It's all arbitrary"
"Przypadek. Przypadek jest wszystkim. Czy się urodzisz, czy nie. Czy przeżyjesz, czy umrzesz. Czy jesteś dobry, czy zły. To wszystko ślepy traf."
Odcinek o podstarzałym handlarzu narkotyków, którego powoli wypiera młodszy rywal, jednocześnie poszukującym zaginionego syna, który, jak się okazuje, leży na odwyku po przedawkowaniu prochów rozprowadzanych przez ludzi jego ojca, historia Harveya Denta, prokuratora okręgowego Gotham i jednocześnie najlepszego przyjaciela Bruce'a Wayne'a, który w wyniku okropnego wypadku zmienia się w jednego z największych wrogów Batmana- Two Face'a, opowieść o postaci Matta Hagena, który wskutek kontaktu z niestabilną substancją zmienia się w Clayface'a mogącego dowolnie zmieniać swój kształt, Mr Freeze próbujący pomścić los swojej ukochanej żony, Nory - to tylko niektóre odcinki, w których to "ci źli" byli na pierwszym planie. Tak jest przez większość czasu. W wielu odcinkach Batman jest postacią drugoplanową, wyłaniającą się z cienia w najważniejszym momencie, ratującą sytuację, choć też nie zawsze. Czasem i Mroczny Rycerz próbuje swoich wrogów zrozumieć, pomóc im. A widzowie siedzą przed telewizorem i kibicują Batmanowi, jednak nie w taki, sposób, w jaki mogłoby się wydawać, czyli "dawaj Batmanie, dorwij go!", ale bardziej "Pomóż mu, jeszcze nie jest dla niego za późno". Nigdy w życiu nie spotkałem ponownie takiego zjawiska, a oglądałem naprawdę miliony innych rzeczy.
Portrety psychologiczne czarnych charakterów są pokazane tak wspaniale, że aż ciężko uwierzyć, że udało się to zrobić w serialu o 20 minutowym formacie odcinka. Wyjątkowe jest też to, że twórcom udało się pogodzić zarówno widownie dziecięcą (teoretycznie przecież to do nich kierowana jest produkcja) jak i dorosłych, ba, tę drugą grupę nawet bardziej. W latach emisji "Batmana" stacja Fox przeniosła go na godziny najwyższej oglądalności, tak bardzo popularny był. To nie była kolejna kreskówka, którą puszcza się dzieciom w sobotnie przedpołudnie, żeby mama mogła spokojnie zrobić obiad.
Każdy odcinek zyskuje zupełnie nowy wymiar w miarę dorastania. Ogląda się je trzeci, czwarty, trzydziesty czwarty raz dostrzegając coś zupełnie nowego. Jako dzieciak czekałem tylko na Batmana pojawiającego się w ostatniej chwili ratującego dzień, kopiącego złoczyńców po pyskach i odjeżdzającego w chwale. Im starszy byłem, tym bardziej zacząłem się zastanawiać jak, po co i dlaczego. Pokochałem odcinki, których za młodu nie lubiłem, zwyczajnie dlatego, że były dla mnie zbyt dojrzałe (wspomniany na początku tego akapitu epizod o handlarzu narkotyków), albo było w nich za mało akcji. A to nie ona jest tu najważniejsza, tylko, jak już mówiłem postaci. Postaci, ich historie i motywacje. Mogę zapewnić, że wiele odcinków ma zakończenia takie, że można ryczeć jak przysłowiowy bóbr.
Jedną z największych gwiazd "Batman: The Animated Series" jest samo miasto Gotham. Praktycznie cały czas w mroku, pełne wysokich budynków, posągów o charakterystycznym kształcie. Wszystko w klimatach starych gangsterskich filmów. Postaci chodzą w szarych garniturach, długich prochowcach i kapeluszach, jeżdżą autami z lat 40. Ekrany telewizorów są tylko czarno - białe. Mimo obecności elementów Science - Fiction, wszystko jest pełne pokręteł, przełączników, dźwigni jak w jakimś starym filmie z lat 50. To daje niesamowity i niepowtarzalny klimat, którego nigdzie indziej się nie uświadczy.
"I chose this life. I use the night, I became the night,
sooner or later I'll go down. It might be the Joker, or Two-Face, or just some
punk who gets lucky. My decision. No regrets. But I can't let anyone else pay
for my mistakes."
"Wybrałem to życie. Korzystam z mroku. Staje się mrokiem. Prędzej czy później to się skończy. Może będzie to Joker, może Dwie Twarze, albo jakiś gnojek, który będzie miał fart. Mój wybór. Żadnych wątpliwośći. Ale nie mogę pozwolić nikomu, żeby płacił za moje błędy."
O muzyce wspomniałem przy okazji czołówki, ale wracam, bo jest tego warta. W żadnym innym serialu, filmie, grze, czymkolwiek, nie słyszałem tak PIĘKNEJ muzyki. Shirley Walker stworzyła arcydzieło, które idealnie pasuje nie tylko do Batmana samego w sobie, ale i do całego świata stworzonego przez twórców. Symfoniczne pieśni, krzyczące chórki, coś wspaniałego, kiedy trzeba muzyka nagle zupełnie zmienia swój ton stając się lekka, w zupełnie innym klimacie, głównie w odcinkach z Jokerem. Zresztą, praktycznie każdy złoczyńca posiada swój motyw muzyczny. Piękny motyw. Moment, w którym Batman walczy z Clayfacem w studiu telewizyjnym ma tak niesamowitego kopa emocjonalnego głównie dzięki muzyce. Na pewno nie skłamię jak powiem, że oglądałem to dobre 100 razy, a za każdym razem ciarki na plecach są takie same. Zresztą, jak zwykle, staram się zadbać o to, żebyście przekonali się sami:
Ostatni akapit dla najważniejszego elementu. Pisałem o złoczyńcach, o mieście, o postaciach. Chyba jednak oczywiste jest, kto jest tu najważniejszy. Batman w tym serialu to idealne odwzorowanie tej postaci. Żaden aktor, w żadnym filmie nie ukazał tak idealnego Mrocznego Rycerza jak twórcy tego serialu oraz aktor głosowy - Kevin Conroy. To jest głos Batmana. Żaden inny. Tak jak już mówiłem, postać jest tajemnicza, cicha, często na drugim planie, nie mówi za dużo, tylko kiedy trzeba. Ponadto jest tu jeszcze cecha, której na dużym ekranie nie udało się pokazać chyba wcale. Batman jest Najlepszym Detektywem Świata. I tutaj ciągle tych umiejętności używa. Szkoda, że jest to cecha tak często pomijana przez twórców filmów. Ten Mroczny Rycerz nie czeka na oklaski, nie rzadko kiedy widzimy go za dnia, zjawia się, robi co ma robić, znika w mroku. Tak powinno być. To nie jest Superman, który jest maskotką w swoim mieście, gdzie ludzie wiwatują, oklaskują go na sam widok, to jest miejska legenda, niektórzy ciągle uważają go za mit, a ci, którzy wiedzą, że istnieje często boją się go tak samo, jak przestępców, z którymi walczy. I o to chodzi.
Kiedy ktoś rzuca mi hasło "Batman", nie widzę żadnego aktora, który grał tę rolę na dużym ekranie. Widzę mroczny, czarno - niebieski kontur wyłaniający się z ciemności, budzący strach samym pojawieniem się, w tle muzykę z czołówki serialu i silnik Batmobilu. Przepraszam pana Keatona, Bale'a i Afflecka, ale wy tylko graliście Batmana. A to JEST Batman.
Wiem, co sobie myślcie, Tak tylko słodzę i słodzę, pewnie, cytując klasyka, aż chce się powiedzieć "rzygam tęczą", ale tak jak mówiłem na początku tekstu, kocham to arcydzieło i polecam je obejrzeć każdemu, kto choć trochę interesuję się postacią Batmana, bo to jedna z najwierniejszych i najbardziej idealnych adaptacji tej postaci wychodząca poza komiksy. Zresztą, dla osób poszukujących doskonałego serialu również jest to dobra opcja. Czeka was mnóstwo głębokich, mrocznych, wielowymiarowych historii. Nieważne, że animowanych, uwierzcie na słowo. Kiedyś mi ktoś powiedział, że jestem tak zadurzony w tym serialu, że gdyby "Batman TAS" był kobietą, to ożeniłbym się z nią. No cóż, coś w tym może jest, kto wie. Mam nadzieję, że moje ohy i ahy was nie zniechęciły i dotarliście do końca. To jest i na pewno pozostanie najdłuższy wpis na tym blogu, obiecuję, że już nigdy nie narażę was na czytanie tylu wypocin na raz. Na koniec powiem tylko jedno: OGLĄDAĆ!
Greetings ;),
Mroczny Daniello
Korekta: #LS12
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz