wtorek, 28 lutego 2017

"Uncharted", czyli przygoda życia


Zaginione miasta, zatopione wraki statków, ukryte jaskinie, poszukiwanie legendarnych fortun. Kto nigdy nie marzył o zostaniu poszukiwaczem skarbów, chodzeniu z płonącą pochodnią po ruinach mitycznych świątyń w poszukiwaniu skarbów, odkrywaniu tajemnic starożytnych cywilizacji czy przemierzaniu amazońskiej dżungli bądź afrykańskiej pustyni, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Minęła chwila, a ja niczym nie dostałem. Nikt kamieniem nie rzucił. Wiedziałem, każdy z Nas kiedykolwiek w życiu marzył takiej przygodzie. Niestety nie każdy ma predyspozycje na awanturnicze życie łowcy skarbów. Ale od czego mamy gry? 

Głównym bohaterem serii gier "Uncharted" autorstwa studia Naughty Dog jest Nathan Drake, podróżnik, poszukiwacz skarbów i domniemany potomek legendarnego sir Francisa Drake'a. Od debiutu pierwszej części, czyli "Fortuny Drake'a" w 2007 roku ta seria na zawsze zmieniła gry wideo, a posiadacze konsol Playstation 3 i Playstation 4 mogą się chwalić graczom komputerowym bądź posiadaczom innych konsol, że mają możliwość zagrać w jedną z najlepszych serii gier w historii.
Jeśli ktoś w miarę regularnie czyta mojego bloga, chyba domyśla się, jakie pytanie teraz padnie, Chyba nie ma drugiego takiego, które pojawiałoby się tu tak często. A zatem nie ma co zwlekać, zadajmy je sobie: "No dobra, ale o co chodzi?"

Już mówię. Na czym polega sukces "Uncharted"? Ciężko jest jednoznacznie stwierdzić. Moim zdaniem, autorzy postawili sobie za zadanie zatrzeć granicę między grą, a filmem. "Ale jak to?", zapytacie. Ano tak, że stworzyli najbardziej realistyczne ruchy postaci jakie tylko się dało, dodali do tego genialnie podłożone głosy, sympatyczne postaci i świetne, dynamiczne opowieści, w każdej grze umiejętnie splecione z prawdziwymi wydarzeniami historycznymi. Każda gra posiada swoją bardzo dobrą, nawet jeśli momentami prostą fabułę, która, przede wszystkim, ma genialne tempo, kiedy akcja za bardzo przyspieszy, za jakiś czas czeka nas spokojniejsza część. Wszystko jest idealnie wyważone. Tak jak mówiłem, te produkcje zatarły granicę między grą, a filmem. W "Uncharted" fenomenalnie się gra, ale równie dobrze się je po prostu ogląda, kiedy gra ktoś inny. W pewnym sensie są to cztery długie, ponad 10 godzinne interaktywne filmy, które swoimi sekwencjami akcji powodują szybsze bicie serca i opad szczęki do parteru. Jestem fanem kina, oglądam mnóstwo filmów przygodowych. Niestety w ostatnim czasie brakuje czegoś na miarę "Indiany Jonesa". I wiecie co? Filmowcy powinni uczyć się od studia Naughty Dog jak robić takie filmy. Do czego zmierzam? Cóż, w pewnym sensie do tego, że gry z serii "Uncharted" są lepszymi filmami, niż większość filmów (pokrętne, wiem, ale taka prawda), bo Nathan Drake to współczesny Indiana Jones.



W "Fortunie Drake'a" główny bohater jest na tropie skarbów z zaginionego miasta El Dorado. Wcielając się w niego zwiedzamy Panamę, wyławiamy wrak zaginionego statku Sir Francisa Drake'a, by potem przenieść się do amazońskich świątyń Ameryki Południowej. Mało? Podbijam. 
W "Uncharted 2: Pośród Złodziei" ruszamy tropem Marco Polo, legendarnego weneckiego podróżnika, który zataił jedną ze swoich wypraw, a naszym zadaniem jest podążyć jego śladami i dowiedzieć się dlaczego. Okazuje się, że Polo, na polecenie cesarza, udał się na poszukiwania tajemniczej Shambhali (znanej również jako Shangri-La), aby odnaleźć spełniający życzenia buddyjski szafir Cintamani. 
W "Uncharted 3: Oszustwo Drake'a" przemierzymy pustynię Rub' al Khali w poszukiwaniu miasta z islamskich wierzeń – Iremu Filarów. 
I w końcu, w wydanym rok temu na Playstation 4 "Uncharted 4: Kres Złodzieja" ruszamy na Madagaskar w poszukiwaniu zaginionego miasta piratów- Libertalii i ukrytych w niej skarbów założonej przez legendarnego pirata - Henry'ego Avery'ego.

Uff, wiem, że może się to wydawać przytłaczającą ilością informacji, ale miałem na celu pokazanie jak bardzo zróżnicowane miejsca przyjdzie graczowi zwiedzić, jak wiele niezapomnianych lokacji zobaczyć. Po drodze czeka nas dużo strzelania, to nie tak, że poszukiwanie skarbów to spacerek po parku. Nathanowi na drodze staje potężny zestaw zakapiorów, od tajemniczej sekty, poprzez rosyjskich najemników, na bandzie piratów kończąc. Sekwencje akcji w Uncharted są wyreżyserowane po mistrzowsku, każda z nich zapada w pamięć na długo i, tak jak wspomniałem wcześniej, powinna stanowić szkołę dla twórców filmowych. Zapewne osoby, które w gry nie grały nie do końca mi wierzą, no bo jak to możliwe, że gra rozmachem przebija filmy o budżecie milionów dolarów. Oczywiście, nie mam pretensji jeśli nie wierzycie. Wiecie co? To ja to tutaj po prostu zostawię: 


Jak zwykle, jeśli ktoś dotarł do tego momentu to zachęcam do obejrzenia całości, filmik to też część tego posta, i pewien dowód na to, co tu u góry pisałem ;)

Mocne, nie? A zauważmy, że wrzucony przeze mnie fragment to tylko jedna scena, w czterech grach jest ich dużo, dużo więcej. Weźmy na przykład pierwszą scenę z "Uncharted 2". Drake budzi się siedząc w pociągu, zakrwawiony od rany postrzałowej. Chcąc uniknąć wykrwawienia się oczywiście postanawia z pociągu wyjść. Okazuje się jednak... że wagon zwisa nad przepaścią gdzieś w środku Himalajów i jest o krok od spadku w dół urwiska. A to dopiero pierwsza scena! To ten świetny moment, kiedy wiesz, że to, w co właśnie grasz będzie dobre. Trochę jak z książkami, czytasz pierwsze pięć, sześć zdań i po prostu czujesz, że ci się spodoba.


Oczywiście nie samą akcją "Uncharted" stoi. Przede wszystkim seria posiada świetnie wykreowane postaci, które zapadają w pamięć, wywołują sympatię, a chemia w dialogach pomiędzy nimi zawstydza (tak, po raz kolejny to mówię) dużo filmów aktorskich. Sam Nathan Drake to równy gość, z luzackim podejściem, ciętym poczuciem humoru, z początku plujący w twarz praktycznie każdemu niebezpieczeństwu, ewoluujący wraz z każdą kolejną grą. Nazwałbym go jednocześnie najwększym pechowcem, ale i największym szczęściarzem na świecie. Owszem, trzeba mieć pecha, żeby zawsze znaleźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, jak zwykle on, ale z drugiej strony, ile szczęścia trzeba mieć, żeby wyjść cało z kraksy samolotu, pociągu, zatopienia łajby i kilku(nastu) innych podobnych przypadków. Do tego dochodzą postaci poboczne, jak Victor "Sully" Sullvan, czyli przybrany ojciec i mentor Drake'a bądź dziennikarka Elena Fisher, na początku towarzysząca Nathanowi i robiąca reportaż z jego wyprawy, potem stopniowo stająca się kimś więcej.

Nie chcę tego posta na siłę przedłużać, cztery gry to jednak sporo do opisywania, chciałem uniknąć suchych relacji z samego grania, a raczej opisać samo to, co czyni te gry wyjątkowymi i tak niesamowicie zapadającymi w pamięć. Grając w "Uncharted 4" poziom wizualny został tak podniesiony, że autentycznie patrząc komuś przez ramię można mieć problem ze stwierdzeniem, że to gra, naprawdę miejscami wygląda to już jak rzeczywistość. I to właśnie, jak mówiłem już wcześniej, jest siłą tych gier. Powoli wyznaczają trend, polegający na tym, że granica pomiędzy grą a filmem powoli znika.



Jeśli macie dostęp do konsol Sony, a w "Uncharted" jeszcze nie graliście, to koniecznie nadróbcie zaległości jak najszybciej. Czeka Was jedna z najlepszych serii gier wszechczasów, zdecydowanie jedne z najwspanialszych przygód, jakie kiedykolwiek przeżyjecie. Łapcie swoją kaburę na broń, dziennik Sir Francisa Drake'a i ruszajcie na poszukiwania skarbów. Polecam i żegnam się słowami, które mogą posłużyć za motto całej serii: "Sic Parvis Magna" - "Wielkość od skromnych początków".

Greetings, 
Poszukiwacz przygód - amator, Daniello :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz