Seria "Final Fantasy" to fenomen jeśli chodzi o gry wideo, marka stworzona przez Square Enix niedługo będzie świętować 30 lecie istnienia. Mimo wielu zawirowań, lepszych i gorszych, według większości (choć nie mnie, ale to temat na inny tekst) ostatnio głównie tych gorszych momentów, "Fajnal" nigdzie się nie wybiera, tylko nadal ewoluuje. A najlepszym tego przykładem jest "Final Fantasy XV", moim skromnym zdaniem, najlepsza gra 2016 roku.
"Ale że jak to piętnaście?! Jak ja mam w to grać, jeśli nie grałem w poprzednie?" Tak pewnie myśli wiele osób, które chciałoby grze dać szansę. Uspokajam, piękną rzeczą w tej serii jest to, że każda numeryczna część (tak, jest jeszcze miliard pobocznych :D) opowiada zupełnie inną historię, o innych postaciach, o innym świecie. Bez problemu można zatem ogrywać te gry w dowolnej kolejności, bo nie są one w żaden sposób powiązane ze sobą. Czemu o tym mówię na samym początku? A no dlatego, że jeśli ktoś chciałby zapoznać się z tą serią, to nie mógł wybrać lepszego momentu, "Final Fantasy XV" to gra dla niego.
Kiedy uruchamiamy najnowszą grę Square Enix, widzimy dumnie widniejący na ekranie komunikat "A Final Fantasy for Fans and First - Timers" (dla osób, które non spiking inglisz ;) ;) "Final Fantasy dla fanów i nowicjuszy"). Po przeczytaniu go stwierdziłem "nie no, panowie, odważna deklaracja", i szczerze mówiąc jakoś nie za bardzo chciałem w to wierzyć. Seria z tak długą tradycją, mająca tak wielu fanów, nigdy nie będzie miała łatwo, żeby jednocześnie sprowadzić do siebie nowicjuszy, ale i zainteresować typowych starych wyjadaczy. Ale wiecie co? Dwie, może trzy godziny grania wystarczyły, żebym wypluł te słowa. Udało się.
Sam kocham tę serię niesamowicie mocno, nie jest to miłość trwająca jakoś szczególnie długo, grałem zarówno w te klasyczne odsłony, jak i te nowsze, powoli ewoluujące, traktuję siebie jak taki mix pomiędzy "fanem", a "first - timerem", to, że gra zadowoliła mnie w każdym aspekcie chyba najlepiej świadczy o tym, że wspomniana wcześniej deklaracja jest jak najbardziej słuszna.
No dobra, ale o co chodzi? Głównym bohaterem gry jest książe Noctis Lucis Caelum, następca tronu w mieście - państwie Lucis, zasilanym mocą magicznego kryształu, zapewniającego miastu niezależność i bezpieczeństwo. Jednocześnie, imperium Niflheim podbija przyległe tereny, jak łatwo się domyślić, chytrusy mają też ochotę na królestwo Lucis, wieloletnia wojna trwa, a jej zakończeniem ma być ślub księcia Noctisa i Lunafreyi Nox Fleuret, pochodzącej z Imperium. Jak łatwo się domyślić, imperialni robią wszystko co tylko się da, żeby do ślubu nie dopuścić (co za szok, prawda?). Dopuszczają się zdradliwego ataku na Lucis, pozbawiają je ochronnego kryształu i przejmują miasto. Noctis zostaje uznany za zaginionego, co sprawia, że ślub z jego ukochaną to teraz jedyna opcja odzyskania tronu. Książę, wspierany przez trójkę przyjaciół - Ignisa, Propmto i Gladiolusa wsiada do przepięknego samochodu podarowanego mu przez ojca - Regalii i rusza w podróż, której celem jest odzyskanie tronu, królestwa, honoru rodziny i ukochanej.
Nie jestem najlepszy w opisywaniu, wiem, zwłaszcza historii miłosnych, romantyk ze mnie marny (chociaż staram się), ale zapewnić mogę, że fabuła jest świetna, pełna wzruszeń, zwrotów akcji i niezapomnianych momentów, a jej zakończenie, jest jednym z najbardziej pamiętnych i wzruszających ze wszystkich, jakie widziałem. (tak, spłakałem się na nim, chyba trochę wstyd :$) Oczywiście więcej nie zdradzę, ale jeszcze raz powtórzę, łyknąłem tę historię bez popijania, mimo, że można mieć czasem małe pretensje do sposobu jej prowadzenia, który jest czasem trochę chaotyczny i bez odpowiedniego skupienia ktoś może zapomnieć przez moment "kto, gdzie, kiedy i z kim", to i tak jest mocną stroną "Fajnala XV".
Ten tekst nie jest recenzją gry, przynajmniej staram się, żeby nią nie był, nie jestem CD - Action, także nie chcę tu wyklepywać kolejnego tysiąca słów pisząc o technikaliach, mechanice i tak dalej. Wypada jednak wspomnieć o kilku rzeczach, zanim przejdę do największych zalet, które sprawiły, że zmarnowałem na "Final Fantasy XV" dokładnie 51 godzin i 33 minuty życia (i zmarnuję jeeeeszcze więcej, po zakończeniu fabuły można grać dalej wykonując scenariusze poboczne). Po pierwsze - walka. Ile bym nie trajkotał o fabule, płakaniu i tym podobnym, to jednak ona jest bardzo ważną częścią tej gry. No i cóż, jest świetna. Czwórka bohaterów w potyczkach z żołnierzami imperium, a także OGROMNYMI bestiami przerastającymi ich dobre 100 razy radzą sobie z niesamowitą gracją. Gracz steruje tylko Noctisem, jednak gość, mimo dość wątłej postury (Gladiolus walczy dwuręcznym mieczem, który jest większy niż Noctis) jest dosłownie maszynką do walki. Używa kilku typów broni, włócznie, sztylety, mniejsze i większe ostrza, teleportuje się z miejsca na miejsce szybko jak błyskawica. Walki to festiwal efektownych ataków, współpracy między postaciami (moment, w którym jedną ręką uda się nam zablokować atak wielkiej bestii to satysfakcja jakich mało). W poprzednich grach potyczki były turowe, opierały się na strategii, tutaj najważniejszy jest przede wszystkim refleks, dobry przegląd tego, co dzieje się wokół oraz szybkie palce. Spokojnie mogę go nazwać najlepszym systemem walki ze wszystkich "Finalów". Jest łatwy do opanowania, nawet jeśli nie jesteście zapalonymi graczami możecie łatwo wykonywać takie rzeczy, że ręce same składają się do oklasków.
Okej, myślę, że wystarczy już takiego suchego opisywania, mam nadzieję, że nie zasnęliście przez poprzedni akapit. Co sprawia, że ta gra jest wyjątkowa? Postaci. "Final Fantasy XV" to przede wszystkim opowieść o przyjaźni, wspieraniu się w najtrudniejszych momentach. Nie dajcie się zrazić zdjęciom i screenom. Racja, czwórka bohaterów na pierwszy rzut oka (czarne ciuchy, specyficzne fryzury) wygląda jak JRockowy boysband, to się zgadza, ale tak naprawdę to niesamowicie sympatyczni goście, z którymi podczas grania zżywamy się naprawdę mocno. Aż chciałoby się po prostu wyjść z nimi na piwko. W czasie jazdy samochodem dyskutują na temat tego, co widać wokół, gdy mijamy jakąś godną uwagi miejscówkę, Prompto prosi nas o zatrzymanie się, żeby mógł zrobić ładne zdjęcie. Zrobione przez niego fotki lecą w czasie napisów końcowych i są taką fajną kopalnią wspomnień i przypominają przygody, które w czasie gry przeżyliśmy, naprawdę świetny patent! Kiedy zbliża się noc, widzimy ich obozujących pod gołym niebem, jedzących ugotowane przez Ignisa posiłki. Takie małe i proste wstawki sprawiają, że naprawdę czuć, że te postacie mają jakiś charakter i aż chce się spędzić z nimi więcej czasu. Dawno nie grałem w grę, w której moi komputerowi towarzysze tak bardzo wzbudzili moją sympatię. Brawo dla twórców.
Kolejną rzeczą, która wykopała mnie kilkukrotnie z krzesła, jest świat. Jeżdząc Regallią po drogach, czy biegając piechotą po dziczy mija się tyle przepięknych widoków, że aż głowa mała. W żadnej innej grze nie zobaczycie takich lokacji, pomieszanie dzikich bestii, broni białej i latających statków, broni palnej i samochodów? "Puknij się w głowę", tak zapewne można sobie pomyśleć, to nie może się udać. Tutaj się udaje, tylko w tej grze mogło do tego dojść. Tytuł do czegoś zobowiązuje, to faktycznie jest przepiękna fantazja. Zwykle tego nie robię, ale tu zrobię wyjątek. Po co mam tutaj paplać, pokaże wam :)
Tak, wiem, że to niezbyt profesjonalne, ale ja mam tylko jedno słowo w głowie - łał :o.
Zastanawiam się, o czym jeszcze nie wspomniałem, a powoli będę zbliżał się do końca. A właśnie - muzyka. Samo słuchanie tej gry to przyjemność, od spokojnych, kojących utworów lecących sobie gdzieś w tle, radośnie pląsających rytmów podczas jazdy na Chocobo (wielkie pisklaki zastępujące w tym świecie konie. Nie pytajcie. To "Final Fantasy", tak to już tu jest ;) ) kończąc na epickich chórach które zaczynają swoje arie kiedy toczymy najważniejsze walki. No i oczywiście najważniejsze. Chyba najpiękniejsza przewodnia piosenka, jaką słyszałem w grze wideo. Kawałek Florence and the Machine "Stand by Me", towarzyszy nam w czasie gry w tych najbardziej pamiętnych momentach, a kiedy leci w czasie napisów końcowych, biorąc pod uwagę zakończenie tej gry, to łzy cisną się same to oczu, jak tak się zastanowić, to wgle nie dziwie się, że mnie złamało i że się wzruszyłem.
Podsumowując, polecam "Final Fantasy XV" zarówno fanom serii, jak i nowicjuszom, którzy mają dużo czasu i poszukują przygody, która ich porwie od samego początku i przytrzyma przy ekranie telewizora aż do samego końca. Nie dajcie się zrazić "japońskości" tej gry, to tylko pierwsze wrażenie, nie bójcie się też numerka "XV", to żadne przeszkody. A kiedy już postanowicie do "Fajnala" przysiąść", to czeka was niesamowita przygoda, w której będziecie świadkami powrotu księcia na jego utracony, zasłużony tron. "FFXV" po 10 (!!!!!) latach produkcji w końcu wyszło i warto było czekać.
Greetings,
Daniello :)
PS: Na koniec wrzucam dowód na to jak genialnie muzyka jest wkomponowana w tę grę. Po tym zwiastunie pokochałem tę piosenkę. Jeśli dotrwaliście do końca tego wpisu, koniecznie go zobaczcie :)
Korekta tekstu: #LS12
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz