wtorek, 14 lutego 2017

"Ciemniejsza Strona Greya", czyli zabijcie to zanim złoży jaja



Zanim ktoś zacznie zastanawiać się, jakim sposobem znalazłem się na sali kinowej na tym filmie, od razu odpowiem. Nie, nikt nie przystawił mi pistoletu do głowy, nikt nie szantażował mnie w żaden sposób, nie byłem też psychicznie i fizycznie torturowany, poszedłem tam z własnej woli i bez przymusu. No i cóż... nie zgadniecie! To był cholernie wielki błąd.

Chwila moment, spokojnie jednak, po kolei. Film wchodzi do kin równo dwa lata po części poprzedniej, która sprzedała się... dobrze. O mój Boże, dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia, w każdym razie krytyka jaka spadła na pierwszy film była ogromna, ale jakoś nie przeszkodziło mu to na siebie zarobić i przyciągnąć do kin... hmm, w sumie nie wiem kogo. Ale kogoś na pewno, bo przecież w totka tej kasy na zrobienie drugiej części nie wygrali.

Uwaga. Tekst zawiera suche próby żartów i śmieszków z mojej strony. Chociaż i tak myślę, że jestem lepszy niż dialogi w tym filmie.



Na początku chcę wspomnieć, że nie czytałem książek, nie mam o nich pojęcia. Oceniam to tylko i wyłącznie jako film. Jeśli jakaś scena jest głupia (a uwierzcie, jest, i to niejedna), to jest głupia. I argument "tak było w książce" jest tu bez znaczenia.
Dwa lata to sporo, nie? Można by sobie pomyśleć, że ten czas zostanie poświęcony, żeby, no nie wiem... wyciągnąć jakieś wnioski? Poprawić to, co było nie tak (co z tego, że nie tak było wszystko, poprawcie cokolwiek, godddamn it), załatwić aktorom jakieś fajne lekcje aktorstwa (polecam profesjonalistów- Ryana Goslinga i Emme Stonę, od nich można sporo podpatrzeć jeśli chodzi o granie zakochanych ludzi). Wiecie, nawet można było uwierzyć, że jakieś zmiany się faktycznie szykują, zmienił się reżyser i scenarzysta, "coś może być na rzeczy", myślicie sobie. No to pozwólcie, że Was zaskoczę. Nie, nic się nie zmieniło.

Hmm, wiecie co? Nie, nie będę opisywał fabuły od dechy do dechy tak jak zwykle robię, bo mi psychika siądzie. Przygotujcie się po prostu na nie wiadro, a cysternę pomyj, które za chwilkę wyleję.

Głównym zdaniem reklamującym film zdaje się być hasło "Żadnych Sekretów", chociaż ja zmieniłbym to na bardziej pasujące, głębokie motto życiowe "Hajs się zgadza". Zapewne to myśleli twórcy (jeśli w ogóle cokolwiek myśleli). "Sprzedaliśmy ludziom crap za pierwszym razem? Jedźmy dalej!". Przejdę może do rzeczy.
Postać Anastasi grana przez Dakotę Johnson wraca do Christiana Greya, godzi się iść z nim na kolację, bo jest głodna. Tak, tak zaczyna się film. Jeeej, ciekawe jak ten wieczór się skończy, prawda? Ależ to romantyczne :'). Myślicie, że to głupie? To rozsiądźcie się wygodnie, bo czeka Was ostra jazda bez trzymanki, jeśli chcecie zobaczyć tę produkcje na własne oczy. Jednym z wątków jest historia o byłej kochance Greya, która ma problemy psychiczne, śledzi Anastasie, nawiedza ją w pokoju podczas snu (tak, wiecie, ona budzi się w środku nocy, a tamta stoi nad łóżkiem, mruga, i już jej nie ma), a na końcu chce ją zastrzelić, co oczywiście się nie udaje, dzięki interwencji pana Greya. Ponadto, nowy szef Any ma wyraźnie ochotę poznać ją nieco dogłębniej. Kurcze, dziewczyna jest rozchwytywana bardziej niż świeża szynka na promocji w Lidlu, biedna.

Mniej więcej po 75% czasu ekranowego byłem już przyzwyczajony to tego, że ten film jest subtelny niczym betoniarka, bądź piła łańcuchowa, ewentualnie jak dźwig na placu budowy. Tak przynajmniej myślałem. Potem byłem świadkiem sceny, w której Grey ma wypadek helikopterem na jakimś odludziu (helikopterem, który sam pilotował oczywiście, w końcu jest taki męski), wszyscy się o niego martwią, mówią o nim we wszystkich wiadomościach, a rodzina oraz Anastasia siedzą przerażeni w domu oczekując na jakiekolwiek wieści. Oczywiście wraca on bez szwanku, a Ana przekonała się jak bardzo go kocha kiedy martwiła się o jego życie. Łał... no... łał. Teraz widzicie? Wcale nie przesadziłem mówiąc o subtelności betoniarki, co? Po co była ta scena? Przez dobre parę godzin po seansie nie dawało mi to spokoju. Można byłoby wymyślić przynajmniej dwa miliony osiemset sześćdziesiąt pięć innych sposobów na ten wątek. Wydaje mi się, że przez ten lot helikopterem i jego kraksę chcieli pokazać, że mają budżet większy niż taca zebrana w kościele w czasie niedzielnej mszy, ale to tylko moje przypuszczenia.

Akurat dobrze się złożyło, bo jeszcze przed tą sceną, mniej więcej w połowie filmu, powiedziałem sobie, że zmieniam podejście. Jakkolwiek nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mi się zasnąć w kinie, tak tutaj moja walka z samym sobą była już na poziomie jakiegoś dramatu greckiego. Owe zmienione podejście polegało na tym, że postanowiłem patrzeć na tę produkcję jak na komedię. I wiecie co? Uśmiałem się jak szalony. Właśnie takie sceny jak ta z helikopterem bądź pojawiająca się jak zjawa była Greya są tak niezamierzenie głupie, że aż śmieszne. I ze wstydem przyznam, że w pewnym momencie zacząłem się nawet dobrze dzięki temu bawić, żałuję, że nie wziąłem notesu, bo już w czasie seansu miałem w głowie tyle pomysłów, że głowa mała.
Dla przykładu, ostatnia scena, w której Jack (ten napalony szef Anastasi) wypala papierosem twarz Christiana na jego rodzinnym zdjęciu, Po tym film się kończy. Już widzę to napięcie. Aż czułem jak cała sala kinowa myśli sobie "o mój Boże, jak to się rozwinie? Przecież on wypalił dziurę na zdjęciu papierosem! Okropność!", Nie no, śmieszkuję. Tak na poważnie, to jeśli faktycznie ktokolwiek tak pomyślał, to raczej niewielki odsetek, a większość widzów, ze mną włącznie pomyślało raczej coś w stylu "Nieeeeech to szlag, czyli, że będzie kolejna część". Tak, najprawdopodobniej będzie, nie mam pojęcia jak to jest możliwe, że drugi raz udaje się im ten sam numer, ale te pięniążki jednak wpadają.

Nie mam za dużo do powiedzenia o aktorach, bo zwyczajnie nie chce już się znęcać. Może to wina słabo rozpisanych ról, Może, Dialogi w tym filmie są ostre niczym żarty w Familiadzie, a zarówno Dakota Johson jak i Jamie Dornan na pewno chcieliby coś z nich wyciągnąć, ale nie mogą. "Z pustego to i Salomon nie naleje", albo o wiele bardziej trafne (przepraszam bardzo za zwrot) "Z g*wna bata nie ukręcisz" to jedyne rzeczy, jakie mogę powiedzieć na ten temat. Obsada drugoplanowa nie jest wcale innym przypadkiem, Eric Johnson grający Jacka i wyglądający jak Hugh Jackman z przeceny oraz Kim Basinger (która CHYBA miała być tu czarnym charakterem, ale nie jestem pewny czy tu wszystko pykło) też poziomu tego widowiska nie podnoszą.
Chyba powinienem wspomnieć o pewnej rzeczy, co? Zapewne każdy słyszący hasło "Grey" ma takie skojarzenie - sceny erotyczne. A i tu was mam, pewnie na to czekaliście, ale Was rozczaruję, bo nie ma o czym mówić. Trwają może po 30 sekund, ewidentnie nie ma na nie pomysłu i mam wrażenie, że jakby się dało, to by je pominęli. Zero zaangażowania.

Właśnie. Ten film ma być dobry na walentynki. Po pierwsze, nikt nie powiedział, że tego dnia, żeby się dobrze bawić z drugą połówką trzeba iść na film romantyczny. Zresztą, w "Ciemniejszej Stronie Greya" romantyzmu jest tyle co na szkolnych przedstawieniach w podstawówce. Promowanie tego filmu na Walentynki to absurd i zaklinam wszystkich, panie i panowie, nie róbcie sobie tego i nie idźcie tam. Zeszłoroczny "Deadpool"- to był świetny film na Walentynki. Mówię serio, tam wątek romantyczny był lepszy, naprawdę! Ba, jak chcecie iść z kimś do kina z tej okazji, błagam, idźcie na DOBRY film. Na przykład "The Lego Batman Movie". Sam jeszcze nie widziałem, ale z dobrych źródeł wiem, że poziomem Greya miażdży. Wątek romantyczny pewnie też ma lepszy...

No dobra, ale czy jest jakiś pozytyw, który z tego filmu wyniosłem? Jakikolwiek? Hmm.. okej, muzykę robił Danny Elfman, zobaczenie jego nazwiska od razu sprawiło, że w głowie usłyszałem muzykę z "Batmana", a to zawsze dobre skojarzenie. Poza tym, po mojej lewej stronie miałem o wiele lepsze widoki niż ten film, jednak byłem zmuszony patrzeć jednak na ekran. Aha, no i całkiem ładne grzejniki mieli na tej sali kinowej...

Potraktujcie to jako ostrzeżenie. Nie chcecie robić sobie krzywdy :). Sam po wyjściu z kina byłem tak ogłupiały i zaślepiony głupotą, że czułem się jak Stevie Wonder biegający po ciemnej piwnicy. Mam nadzieję, że to już ostatnia strona Greya...

Greetings,
Daniello :) (chyba muszę iść obejrzeć jakiś dobry film... dostałem niestrawności)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz