piątek, 25 sierpnia 2017

TOP 10 - Najwięksi twardziele w grach video




Hello there! Rozpoczynam dziś cykliczną serię na blogu, będzie pojawiać się co najmniej raz w miesiącu, czasem częściej. Jest to seria o bardzo prostej, dźwięcznej nazwie, TOP 10, gdzie będę zajmował się... no top dziesiątkami. W różnych kategoriach, czy to gry, czy to filmy, czy komiksy. Od tematów poważnych, po kompletnie abstrakcyjne. Dziś zaczynamy od gier, a mianowicie, postanowiłem wziąć na warsztat 10 największych twardzieli, jakimi miałem przyjemność pokierować w grach. Jest to mój, osobisty top, obejmujący tylko produkcję, w które grałem, zatem, jeśli ktoś uważa, że kogoś tu brakuje, to po prostu zapewne nie miałem okazji nim zagrać, albo najzwyczajniej w świecie gusta są różne. Dlatego takie listy można publikować w nieskończoność, gdyż u każdego będzie ona inna. 

Bohater w grze to jedna z najważniejszych elementów. Są postaci sympatyczne, z którymi chciałoby się po prostu wyjść na piwo, i są też twardziele. Tacy, którym nie chciałoby się nadepnąć na odcisk, a w ich towarzystwie, każdy powinien zakłądać brązowe spodnie (osoby, które oglądały "Deadpoola" wiedzą, o co chodzi). To oni często trzymają nas przy grze przez te kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt godzin, czujemy się mocni, czujemy się "badassowo", kiedy możemy nimi pokierować. Oto 10 największych, w jakich miałem okazję w życiu gracza się wcielić. Przyjąłem zasadę, ze biorę jedną postać z danej serii, a także brałem pod uwagę tylko postaci wywodzące się stricte z gier, zatem Batman, czy Optimus Prime odpadają.

UWAGA: Post zawiera ponadprzeciętne ilości testosteronu i "zaje*istości". Jeśli nie jesteście gotowi, lepiej to zróbcie, nieprzygotowany organizm może tego nie przyswoić. Po przeczytaniu go, każdy dostaje +5 punktów do bycia twardzielem.

sobota, 19 sierpnia 2017

"Annabelle: Narodziny zła", czyli średnio - niezły film, słaby horror



"Ty jesteś nienormalny, śmiałeś się na horrorze, a płakałeś na Toy Story 3?!" - Usłyszałem chwilę po wyjściu z kina z seansu "Annabelle: Narodziny zła", czyli prequela "Annabelle" - produkcji z 2014 roku. Cóż... to prawda, śmiałem się na tym filmie, a na Toy Story 3 płakałem, ale nie uważam się przy tym za nienormalnego. Czemu? Pozwólcie, że wytłumaczę. 


Nie jestem jakimś wielkim fanem i znawcą horrorów, ot, czasem lubię sobie taki film obejrzeć, widziałem ich kilka, trochę lepszych ("Egzorcysta", "Alien", "Aliens"), trochę gorszych (większość nowych horrorów), zdecydowanie bardziej wolę w takie produkcje grać ("Resident Evill VII", "Outlast"), ale kiedy coś mnie przestraszyć potrafi, to to robi, kiedy film działa na moje emocje, to wczuwam się w niego i zależnie od tego, jaka jest to produkcja, reaguje na to co się dzieje na ekranie w jeden bądź drugi sposób. Nie żałuję czasu spędzonego w kinie na "Narodzinach zła", były tam rzeczy, które doceniam i uznaję za plusy, jednak cieniem na nich staje mój najpoważniejszy zarzut... nie czułem emocji.  

poniedziałek, 3 lipca 2017

Tobey Maguire kontra Andrew Garfield, czyli ofiara losu kontra prawdziwy Spider-Man



Spider-Man: Homecoming na horyzoncie, gdzie więcej miejsca do popisu po gościnnym występie w "Civil War" będzie miał Tom Holland, jestem pozytywnie nastawiony co do jego roli, powiem więcej, jestem o nią spokojny. W tym poście jednak o czym innym. Kto z poprzednich odtwórców roli Spider-Mana był lepszy? Pojedynek Andrew Garfielda i Tobey'a Maguire'a od lat wywołuje w sieci kontrowersje. A ja pukam się w głowę i nie mogę zrozumieć jak to jest możliwe, bo zwycięzca tutaj jest jeden i wątpliwości nie ma absolutnie żadnych. Wybaczcie, że zdradzę "puentę" tego posta na samym jego początku, ale nie mam tu czego ukrywać. Andrew Garfield to aktor tak świetny zarówno jako Parker jak i Spider-Man, że jego poprzednik nie ma żadnego startu do niego, a jego następca - Holland, będzie miał bardzo trudne zadanie. I o ile wiem, że poradzi sobie dobrze, tak jak już mówiłem, to jestem jednak pewny, że Garfielda nie przebije. Nikt tego nie zrobi, na pewno nieprędko. 

środa, 3 maja 2017

"Daredevil" - Sezon 1, czyli sprawiedliwość jest ślepa



Czasem zastanawiam się, jak oni to robią. Marvel Studios zdaje się posiadać jakiś sprawdzony przepis na sukces. Wszystko co wychodzi spod ich szyldu okazuje się obowiązkowo hitem pod względem komercyjnym, ale także docenionym przez opinię publiczną jako idealny przykład w gatunku produkcji superhero. Rozgryzłem ich, doszedłem do oczywistej konkluzji. Skubańce zawarli pakt z diabłem. A jakby tego było mało, jeszcze zrobili z nim serial!

Mowa oczywiście o wspólnej produkcji Marvel Studios, ABC, oraz internetowej platformy Netflix – serialu „Daredevil”, będącego częścią filmowego uniwersum. „Daredevil” to produkcja, która rzuciła zupełnie nowe światło na seriale oparte na przygodach superherosów, wprowadziła zupełnie nową jakość i poszła w kierunku, w którym jak dotąd żadna inna seria, ani film, nie poszła. Po tym serialu nic nie było już takie samo, a na wszystkie komiksowe produkcje już zawsze patrzę przez pryzmat produkcji Netflix. Tak jest, panie i panowie. Mówiąc najbardziej kolokwialnie jak się tylko da: Pierwszy sezon „Daredevila” już na początku pierwszego odcinka łapie za jaja i nie puszcza aż do ostatnich sekund finału. Jest TAK dobry.

wtorek, 18 kwietnia 2017

"Supernatural", czyli serial nie z tego świata



Gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział mi, że pojawi się w moim życiu serial, którego nie będę miał dosyć po 12 sezonach i prawie 300 odcinkach (anime oczywiście nie liczę) to kazałbym się tej osobie puknąć w głowę. Najlepiej jakimś ciężkim przedmiotem typu cegła, tak bardzo niemożliwe i szalone mi się to wydawało, że uznałbym, że ma ona nie do końca równo pod sufitem. Jak to jednak bywa, oczywiście okazało się inaczej i takowy serial jest. Na samą myśl, że miałbym nigdy nie zacząć tego serialu oglądać, sam mam ochotę walnąć się w głowę cegłą. Jak zapewne już wiecie, mowa o "Supernatural" stacji CW, który jest oficjalnie najdłużej emitowanym serialem tejże telewizji. Jest emitowany nieprzerwanie, sezon w sezon od 2005 roku, a już teraz, w czasie trwania serii 12 został przedłużony o kolejną - 13. Mimo różnych momentów, lepszych, gorszych, genialnych, nijakich - "Supernatural" ma się znakomicie i trzyma stałą, wierną i liczną widownie, więc nie ma absolutnie żadnych powodów ku temu, żeby się martwić o jego zakończenie. Powiem tak.: dopóki dwie gwiazdy SPN, Jensen Ackles i Jared Padelecki będą chcieli go robić, dotąd będzie on powstawał. I wiecie co? I bardzo dobrze!

niedziela, 9 kwietnia 2017

Najmniejszy, a zarazem największy ze wszystkich superbohaterów - czyli o Spider-Manie słów kilka(set)



"With great power comes great responsibility."

"Z wielką siłą przychodzi wielka odpowiedzialność."

Patrząc na wystrój bloga, moje poprzednie posty, czy choćby moją pokaźną liczbę koszulek z Batmanem, można by pomyśleć, że jest on moim ulubionym bohaterem, i że nikt nie może się z nim równać. Ku (być może) zaskoczeniu niektórych muszę powiedzieć, że nie jest do do końca prawda. Jest ktoś, kto może się z Mrocznym Rycerzem nie tylko równać, ale przez długi czas był mi nawet droższy. Jedyny w swoim rodzaju, Niesamowity, Spektakularny - Spider-Man.

To jeden z tych postów pisanych "na żywioł", bo tak naprawdę nie mam na niego żadnego planu, a to co przeczytacie zapowiada się po prostu na jedną (wielką?) improwizację z mojej strony. Co mnie natchnęło? W ostatnim czasie mam mimo wszystko więcej kontaktu z Batmanem, czytam go zdecydowanie więcej i częściej, jednak zawsze, kiedy tylko mam zły nastrój, sięgam po historie ze Spider-Manem. Mają coś w sobie. Tak się złożyło, że przez ostatnie dni w tyn celu często sięgałem po komiksy z Pająkiem, i po raz kolejny spełniły swoją rolę, a ja stwierdziłem, że koniecznie muszę o Spider-Manie napisać. Nic konkretnego, tak po prostu - od serca. Jakie mam wspomnienia z nim związane, jak w ogóle został sporą częścią mojego życia, i co czyni go tak wyjątkową postacią. Tak jak wspomniałem, zapowiada się spora improwizacja z mojej strony, znając mnie, pewnie odpłynę, więc mam nadzieję, że jesteście przygotowani na dłuższy tekst.

sobota, 1 kwietnia 2017

"Power Rangers", czyli siła przyjaźni



Chyba każda osoba urodzona w latach 90, bądź na początku XXI wieku wie, kim są Power Rangers. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek z tego przedziału wiekowego choćby nie słyszał o Wojownikach Mocy. Sam również do tej grupy należę. Ileż to razy biegało się po podwórku z drewnianym kijem symbolizującym miecz i w czerwonej koszulce krzycząc "Ha, ja jestem czerwonym!", słysząc tylko w odpowiedzi "nie, wcale nie, ja chcę być czerwonym!", i tak dalej. Zmierzam do tego, że "Power Rangers" to chyba jedna z najbardziej nostalgicznych marek w obecnych czasach, kiedy to osoby, które na ich oglądaniu się wychowały są już dorosłe i z tęsknotą i nostalgią spoglądają na dawne czasy. Teraz, w 2017 roku, czyli prawie 25 lat po debiucie pierwszej serii serialu - "Mighty Morphin Power Rangers" studio Lionsgate przynosi nam wysokobudżetową wersję przygód Wojowników Mocy. Jak wspomniałem, wydaje mi się, że nostalgia byłaby wystarczająco silnym powodem, dla którego dużo ludzi wybrałoby się film zobaczyć. I tak też jest. Ale czy "Power Rangers" jest kolejną bezsensowną papką stworzoną żeby żerować na wspomnieniach widzów? Odpowiem już na samym początku. Nie, nie jest. Czy jest świetnym filmem? Nooooooooo... nie. Też nie jest. Rzecz w tym, że wcale nie musiał.

wtorek, 21 marca 2017

"Batman: Mask of The Phantasm", czyli jedyny, prawdziwy Batman



Dwa posty wcześniej pisałem laurkę miłosną dla serialu "Batman: The Animated Series". Wydaje się więc oczywiste, że muszę ciągnąć to dalej, jeśli jest jeszcze coś, co mogę obrzucić śpiewami pochwalnymi. I jest. Na podstawie serialu w 1993 roku powstał wysokobudżetowy film animowany, "Batman: Mask of The Phantasm", który trafił do amerykańskich kin w grudniu wyżej wspomnianego roku. I o ile, jak już kiedyś pisałem, serial kocham i uważam za najlepszy, jaki oglądałem, to film nie tylko wziął to co w nim najlepsze, ale także dodał wiele od siebie, co sprawiło, że go zwyczajnie przebił. Cholera. Trochę pogmatwałem. To można przebić arcydzieło? No... jak widać można. "Maska Batmana" (tak, taki jest polski tytuł tego filmu, nie wiem, naprawdę nie wiem jaki ignorant to tłumaczył, ale powinien zostać wyrzucony z roboty na zbity pysk :) ) to najlepszy FILM o Mrocznym Rycerzu jaki kiedykolwiek powstał. Nolan? Pfff. Burton? Meh. Schumacher? Buahahaaha! Nie. Paradoksalnie, to właśnie film animowany najlepiej oddał na dużym ekranie genezę, charakter, jak i cały sens Batmana. Moje biedne fanbojskie serce pęka, kiedy widzę, jak bardzo mało osób zna tę produkcję, kłócąc się tylko o to, czy lepsze są filmy Tima Burtona, czy Christophera Nolana oraz o to, który z nich najlepiej ukazał postać Mrocznego Rycerza. A tu okazuje się, że odpowiedź jak powinien wyglądać idealny film o Batmanie nie leży ani u jednego, ani u drugiego reżysera.

czwartek, 16 marca 2017

"Wiedźmin 3: Dziki Gon", czyli narodowa duma



Patriotyzm może mieć różne formy. Sam się właśnie o tym przekonałem. Ostatnio, po długim, dłuuugim czasie ukończyłem "Wiedźmin 3: Dziki Gon". I wiecie co? Jestem dumny z bycia Polakiem. Nasza rodzima produkcja to jedna z najlepszych gier ostatnich lat i jedna z najlepszych gier w jakie w życiu grałem, cóż, jeśli koniecznie muszę to jakoś doprecyzować, to take zdecydowane TOP 5. Polscy twórcy, firma CD Projekt RED powinni być wzorem dla wielkich, zagranicznych molochów branży gier video (tak, to głównie do was EA, Activision, Ubisoft, KONAMI), i basta.

Zresztą, jeśli ktoś nie wierzy mnie, wystarczy spojrzeć na fakty. Ponad 800 branżowych nagród (rekord, a jakże), setki tytułów "gry roku" na łamach największych światowych serwisów tematycznych. To mówi samo za siebie. "Wiedźmin" nie jest już tylko oczkiem w głowie Polaków i obiektem kultu w kraju nad Wisłą. Stał się międzynarodową marką, która zyskała uznanie na całym świecie i, jak mówiłem wcześniej, wywindowała nasze rodzime studio CD Projekt RED do panteonu deweloperów gier wideo. Poświęciłem na "Wiesława" dobre 100 godzin życia, a i tak nie oczyściłem chyba nawet połowy mapy świata z wszelakich dostępnych "znajdziek" i atrakcji, skończyłem główny wątek fabularny oraz, w miarę możliwości, chyba wszystkie (albo znaczną większość zadań pobocznych). A przede mną jeszcze dwa wielkie fabularne dodatki zapewniające kolejne kilkadziesiąt godzin zabawy. Piszę to wszystko, żeby w jakiś sposób zobrazować wam jak OGROMNA jest to gra i jak wiele przygód oczekuje na nas na każdym kroku w świecie Geralta z Rivii.

poniedziałek, 6 marca 2017

"Batman: The Animated Series" - czyli laurka miłosna




"I am vengeance. I am the night. I am Batman!" 


"Jestem zemsta. Jestem noc. Jestem Batman!"


"Hej, wiesz że nie było jeszcze nic o Batmanie?" - usłyszałem ostatnio od mojego "blogowego doradcy". Miała rację, nie było. Ale jak już się pojawiło, to jedziemy z grubej rury. Prędzej czy później musiało się to stać i ten tekst musiał się tu ukazać. "Batman: The Animated Series" to najważniejsza produkcja mojego życia, mój ulubiony serial, moja ulubiona rzecz stworzona przez popkulturę i jedna z największych miłości mojego życia. Dlaczegóż to, zapytacie? Za chwilę postaram się wyjaśnić. Zabawną rzeczą jest, że postem, który ma najwięcej wyświetleń na tym blogu jest ten, w którym wylałem wiadro śmierdzących pomyj na pewien film (kto zgadnie jaki?). Skoro tak bardzo podobało wam się moje narzekanie, ciekawe jak spodoba się kompletnie przeciwna rzecz. Zaznaczam, ten wpis będzie jednym, wielkim listem miłosnym skierowanym do tego serialu.

Chwyćcie jakieś przekąski, coś do picia i rozsiądźcie się wygodnie. Będzie dziś długo. Bardzo długo. Zapewne aż zbyt długo, ale inaczej nie dało się tego zrobić. Zapewniam, że to jedyny post, który będzie aż tak obszerny. Liczę, że dotrwacie do końca :).

wtorek, 28 lutego 2017

"Uncharted", czyli przygoda życia


Zaginione miasta, zatopione wraki statków, ukryte jaskinie, poszukiwanie legendarnych fortun. Kto nigdy nie marzył o zostaniu poszukiwaczem skarbów, chodzeniu z płonącą pochodnią po ruinach mitycznych świątyń w poszukiwaniu skarbów, odkrywaniu tajemnic starożytnych cywilizacji czy przemierzaniu amazońskiej dżungli bądź afrykańskiej pustyni, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Minęła chwila, a ja niczym nie dostałem. Nikt kamieniem nie rzucił. Wiedziałem, każdy z Nas kiedykolwiek w życiu marzył takiej przygodzie. Niestety nie każdy ma predyspozycje na awanturnicze życie łowcy skarbów. Ale od czego mamy gry? 

Głównym bohaterem serii gier "Uncharted" autorstwa studia Naughty Dog jest Nathan Drake, podróżnik, poszukiwacz skarbów i domniemany potomek legendarnego sir Francisa Drake'a. Od debiutu pierwszej części, czyli "Fortuny Drake'a" w 2007 roku ta seria na zawsze zmieniła gry wideo, a posiadacze konsol Playstation 3 i Playstation 4 mogą się chwalić graczom komputerowym bądź posiadaczom innych konsol, że mają możliwość zagrać w jedną z najlepszych serii gier w historii.
Jeśli ktoś w miarę regularnie czyta mojego bloga, chyba domyśla się, jakie pytanie teraz padnie, Chyba nie ma drugiego takiego, które pojawiałoby się tu tak często. A zatem nie ma co zwlekać, zadajmy je sobie: "No dobra, ale o co chodzi?"

wtorek, 14 lutego 2017

"Ciemniejsza Strona Greya", czyli zabijcie to zanim złoży jaja



Zanim ktoś zacznie zastanawiać się, jakim sposobem znalazłem się na sali kinowej na tym filmie, od razu odpowiem. Nie, nikt nie przystawił mi pistoletu do głowy, nikt nie szantażował mnie w żaden sposób, nie byłem też psychicznie i fizycznie torturowany, poszedłem tam z własnej woli i bez przymusu. No i cóż... nie zgadniecie! To był cholernie wielki błąd.

Chwila moment, spokojnie jednak, po kolei. Film wchodzi do kin równo dwa lata po części poprzedniej, która sprzedała się... dobrze. O mój Boże, dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia, w każdym razie krytyka jaka spadła na pierwszy film była ogromna, ale jakoś nie przeszkodziło mu to na siebie zarobić i przyciągnąć do kin... hmm, w sumie nie wiem kogo. Ale kogoś na pewno, bo przecież w totka tej kasy na zrobienie drugiej części nie wygrali.

Uwaga. Tekst zawiera suche próby żartów i śmieszków z mojej strony. Chociaż i tak myślę, że jestem lepszy niż dialogi w tym filmie.

wtorek, 7 lutego 2017

"Naruto" - czyli powód, dla którego pokochałem anime


"To prawie nie do zniesienia, czyż nie... Ból bycia samotnym. Znam to uczucie, byłem tam, w tym miejscu ciemnym i samotnym, ale teraz są inni, inni ludzie, którzy wiele znaczą dla mnie. Dbam o nich więcej niż o siebie i nikomu nie pozwolę ich skrzywdzić"

"Naruto" oraz "Naruto Shippuden" to serie, które towarzyszą mi pół życia, oglądałem je odkąd byłem piękny i młody i z przyjemnością robię to i dziś, ponad 10 lat później. Nie skłamię, jeśli powiem, że w pewnym stopniu wpłynął na to, jaką osobą jestem dzisiaj, z czego bardzo się cieszę. Powyższy cytat to tylko jeden z wielu, manga i anime na jej podstawie autorstwa Masashiego Kishimoto to wulkan cytatów oraz, może i błahych (wcale nie mówię, że tak nie jest), ale niesamowicie mądrych morałów dla młodych ludzi. Niektóre z nich znam na pamięć i chyba nie mogę się powstrzymać i będę je wrzucał od czasu do czasu w tym tekście. Także, jakby ktoś się zastanawiał dlaczego ze mnie taki super gość, to polecam "Naruto" ;). Uwaga jednak. Tekst zawiera dużo spoilerów o fabule serialu, głównie pierwszej serii. Jeśli ktoś chciałby kiedyś ją zobaczyć, a nie chce psuć sobie zabawy, niech będzie ostrożny!

sobota, 4 lutego 2017

"Final Fantasy XV", czyli książę wraca na tron



Seria "Final Fantasy" to fenomen jeśli chodzi o gry wideo, marka stworzona przez Square Enix niedługo będzie świętować 30 lecie istnienia. Mimo wielu zawirowań, lepszych i gorszych, według większości (choć nie mnie, ale to temat na inny tekst) ostatnio głównie tych gorszych momentów, "Fajnal" nigdzie się nie wybiera, tylko nadal ewoluuje. A najlepszym tego przykładem jest "Final Fantasy XV", moim skromnym zdaniem, najlepsza gra 2016 roku.

"Ale że jak to piętnaście?! Jak ja mam w to grać, jeśli nie grałem w poprzednie?" Tak pewnie myśli wiele osób, które chciałoby grze dać szansę. Uspokajam, piękną rzeczą w tej serii jest to, że każda numeryczna część (tak, jest jeszcze miliard pobocznych :D) opowiada zupełnie inną historię, o innych postaciach, o innym świecie. Bez problemu można zatem ogrywać te gry w dowolnej kolejności, bo nie są one w żaden sposób powiązane ze sobą. Czemu o tym mówię na samym początku? A no dlatego, że jeśli ktoś chciałby zapoznać się z tą serią, to nie mógł wybrać lepszego momentu, "Final Fantasy XV" to gra dla niego.

Kiedy uruchamiamy najnowszą grę Square Enix, widzimy dumnie widniejący na ekranie komunikat "A Final Fantasy for Fans and First - Timers" (dla osób, które non spiking inglisz ;) ;) "Final Fantasy dla fanów i nowicjuszy"). Po przeczytaniu go stwierdziłem "nie no, panowie, odważna deklaracja", i szczerze mówiąc jakoś nie za bardzo chciałem w to wierzyć. Seria z tak długą tradycją, mająca tak wielu fanów, nigdy nie będzie miała łatwo, żeby jednocześnie sprowadzić do siebie nowicjuszy, ale i zainteresować typowych starych wyjadaczy. Ale wiecie co? Dwie, może trzy godziny grania wystarczyły, żebym wypluł te słowa. Udało się. 

środa, 1 lutego 2017

"La La Land", czyli ni w ząb nie znam się na musicalach...



Miałem się ostatnio wybrać do kina na "Wielki Mur", odmóżdżające kino akcji, w sam raz przed sesją. Jednak niewygodna godzina seansu i kilka innych czynników sprawiło, że pewna mądra osoba zaproponowała pójście na "La La Land", tak też zrobiliśmy. Tę produkcję też w sumie chciałem zobaczyć, choć powód był bardzo prozaiczny. Jaki? O tym za moment. Najważniejsze w tej chwili jest jednak to, że pomimo pewnych powodów, które mnie zachęcały, żeby tę produkcję obejrzeć to ogólnie... nie lubię musicali.

Zasiadłem na sali kinowej z lekkimi obawami, że będę się męczył. Okazało się jednak, że ponad dwie godziny minęły mi jak pstryknięcie palcami. Na sali zapaliły się światła, pojawiły się napisy końcowe, a moja reakcja (poza robieniem wielkich oczu i zbieraniem szczęki z podłogi) prezentowała się mniej więcej następująco: "zaraz, to już!?"
Jak już mówiłem, kompletnie nie znam się na gatunku musicali. Zwykle unikałem ich jak ognia, nigdy nie udało im się mnie porwać. Z góry więc proszę osoby, które ten gatunek lubią, cenią i, przede wszystkim znają się na nim, o nie ukamienowanie mnie przy najbliższej okazji i o wstrzymanie się od pukania się w głowę z zażenowaniem myśląc sobie "omójbosz co za ignorant", kiedy będę próbował streścić, dlaczego ten film tak mi się podobał.

niedziela, 22 stycznia 2017

Demo "Resident Evil VII", czyli jak krzyczeć jak mała dziewczynka, dobrze się przy tym bawiąc


Budzę się leżąc na podłodze w starym, obskurnym domu. Kim jestem? Co tu robię? Nie mam pojęcia. Podnosząc się widzę, że dom wygląda jakby zaraz miał się rozpaść, pleśń na ścianach, skrzypiąca podłoga, okna zabite deskami. Jedyny dźwięk który mogę zidentyfikować to szum telewizora znajdującego się w rogu pomieszczenia. Na stole leży poszarpany kawałek papieru. "ROZNIOSĘ WAS NA STRZĘPY", taki napis tam widnieje. Wyraźnie słyszę odgłosy w przestrzeni. Wiem jedno. Nie jestem tutaj sam...

Tak mniej więcej wygląda pierwszy kontakt z demem "Resident Evil VII". Jeśli mam być szczery, nie należałem do osób, które na nowy horror Capcomu wyczekiwały z wypiekami. Dlaczego? O tym trochę później. Nie mam zamiaru skupiać się tutaj na opisywaniu fabuły (bądź jej braku) w demie, czy na analizowaniu technikaliów gry, a raczej na emocjach jakie ona wywołuje. Nie chcę za dużo zdradzić, ale każda osoba, która do dema podejdzie, na pewno nie poprzestanie na jednej próbie. Kiedy zagrałem pierwszy raz i na końcu zobaczyłem napis "ciąg dalszy w pełnej wersji REVII" stwierdziłem z pełnym przekonaniem "Nie ma opcji, to niemożliwe, żeby tak się skończyło". Nie no, dobra. Nie powiedziałem tak. Byłem zbyt zajęty zdejmowaniem koszulki, którą właśnie zalałem gorącą herbatą po tym jak zostałem wystraszony jak mała dziewczynka na placu zabaw. Dopiero kiedy serce przestało mi walić jak dzwon, to tak sobie powiedziałem. Więc w sumie aż tak bardzo Was nie okłamałem.

czwartek, 19 stycznia 2017

"Logan" kontra polskie tłumaczenie, czyli bezwzględny hejt



To jeden z tych postów pisanych typowo "na gorąco", miałem publikować coś innego, jednak coś co niedawno zobaczyłem sprawiło, że po prostu musiałem trochę zmienić plan.

Dziś w sieci ukazał się drugi zwiastun ostatniego filmu o Wolverinie, w którym wystąpi Hugh Jackman. Sam zwiastun jest rewelacyjny, jest duża szansa na najlepszy film o Loganie. Jednak nie o tym będzie ten post.

Okej, rozumiem delikatną zmianę polskiego tytułu na "Logan: Wolverine". Nie jesteśmy Ameryką, to nie tak, że w naszym kraju superbohaterowie są wszędzie (wiecie, otwieracie lodówkę, a tam Avengers, idziecie wyrzucić śmieci, a tam Batman i Superman) i każdy ma wiedzę o nich w jednym palcu. Nie wszyscy potencjalni widzowie mogą skojarzyć imię Logan, za to "Wolverine" to już inna historia i myślę, że to już każdy zna. Więc rozumiem, szanuję. ALE... gruchnęła mi też dziś informacja, że film będzie wyświetlany w naszych kinach z dubbingiem. Zaraz, zaraz... What... the... HELL?!

wtorek, 17 stycznia 2017

„Przełęcz Ocalonych” Recenzja filmu by Daniello



Jak na blog komiksowy, może wydać się dziwnym, że zaczynam publikację tekstów od filmu wojennego, ale czuję potrzebę żeby tę produkcję poniekąd wypromować. 
Jakiś czas temu miałem okazję udać się do kina na nowy film Mela Gibsona z Andrew Garfieldem w roli głównej. Szedłem tam pozbawiony jakichkolwiek oczekiwań. Miałem jednak pewną nadzieję na zobaczenie dobrej produkcji wojennej, których nieco mi ostatnio brakuje. Co z tego wynikło? Zapraszam do lektury.

Greetings,
Daniello :)


„Gdy inni będą odbierać życie, ja będę je ratował”

Nie uważam się za konesera filmów wojennych, nie czuję się wybitnym znawcą w tym gatunku. Jednakowoż bardzo go cenię i sympatyzuję z nim, obejrzałem naprawdę dużo produkcji tego typu i pewnego rodzaju kryteria i oczekiwania co do kolejnych filmów zdążyłem sobie wyrobić. Temat pierwszej czy, zwłaszcza, drugiej wojny światowej oraz konfliktów nieco bardziej współczesnych jak wojna w Wietnamie jest niezwykle popularny w przemyśle kinematograficznym, co owocuje naprawdę dużą ilością produkcji w tym gatunku. Niestety w ich natłoku zdarza się naprawdę niewiele prawdziwych „perełek”, jak kultowy „Szeregowiec Ryan”, „Helikopter w ogniu” czy bardzo przeze mnie lubiany „Byliśmy żołnierzami”, pozostała większość to niestety widowiska stawiające głównie na efekty specjalne pozbawione głębi lub przedłużone na siłę wydmuszki takie jak koszmarne „Pearl Harbor” Michaela Baya. Od dawna już żadna wojenna produkcja nie była w stanie wywrzeć na mnie takiego wrażenia jak wyżej wspomniane. Aż do teraz. „Przełęcz Ocalonych” Mela Gibsona to jeden z najlepszych filmów wojennych jakie widziałem, chyba najlepszy film Gibsona jaki widziałem oraz pewne miejsce w zdecydowanym TOP 3 filmów tego roku w moim prywatnym rankingu.

"Na początku było słowo...", czyli od czegoś trzeba zacząć



Witam wszystkich w pierwszym poście na moim blogu.

Od jakiegoś czasu nosiłem w sobie myśl o stworzeniu takiego miejsca, gdzie będę mógł od czasu do czasu pisać o swoich (różnorodnych dość) hobby i dzielić się wrażeniami z nich, a może przy okazji znajdę jakieś osoby, które będą chciały to czytać?

Czego możecie się spodziewać? Na pewno mnóstwo mojego zrzędzenia na temat komiksów i wszystkiego co z nimi związane, ponieważ wśród moich zróżnicowanych zainteresowań to jednak one przodują, co można chyba wywnioskować samemu po tytule bloga nawiązującego oczywiście do Zamaskowanego Krzyżowca, Mrocznego Rycerza, albo, jak kto woli- Batmana (chciałem być tu trochę nieszablonowy).
Oprócz tego co nieco o grach video, nie będą to recenzje czy jakieś "profesjonalne" teksty, a bardziej luźne przemyślenia czy to na temat konkretnych produkcji bądź też branży jako ogółu.
Ponadto sporadycznie będą pojawiać się posty na temat Borussi Dortmund, klubowi bliskiemu mojemu sercu, te posty zapowiadają się na najbardziej emocjonalne, bo często będą pisane "na gorąco", po meczach BVB.

Tyle słowem wstępu, mam nadzieję, że część z Was nie zamknie tej karty na zawsze po przeczytaniu (bądź nie) tego wstępniaka, a od czasu do czasu chętnie powróci by poczytać moje wypociny.

Greetings,
Daniello :)